niedziela, 31 stycznia 2016

Rozdział VI - Co sześć głów, to nie dwie

     
 - CO?! NIGDY W ŻYCIU! – wykrzyczała na cały głos Evelyn po usłyszeniu mojej propozycji podczas poniedziałkowej lekcji transmutacji.
 Prowadząca lekcję McGonagall słysząc wybuch mojej kochanej koleżanki odprowadzona ciekawymi spojrzeniami uczniów podeszła do naszej ławki.
- Panno Polow, cóż stało się tak okropnego, że swoją frustrację musiałaś wyrazić krzykiem? Może chciałabyś się z nami podzielić tym straszliwym faktem, który usłyszałaś od panny Grandwels? – spytała.
Evelyn spaliła buraka i zaczęła gorączkowo się tłumaczyć.
- Nie, pani profesor, ja po prostu eeee… dowiedziałam się, że yyyy…. w tym tygodniu ma nie być transmutacji i ja eee…. bardzo się zdenerwowałam, ponieważ jaaa ee… bardzo lubię ten przedmiot– zakończyła, a większość klasy zaczęła się śmiać.
 - Masz rację, w piątek nie będę miała z wami lekcji, gdyż z większością nauczycieli wybieramy się na posiedzenie w Ministerstwie – oznajmiła McGonagall patrząc wzrokiem Bazyliszka na Evelyn – A skoro tak bardzo lubisz transmutację, to proszę przemień zapałkę w igłę.
- Ekhmm, no dobrze – powiedziała.
Wzięła kilka wydechów po czym machnęła różdżką w powietrzu. Wydobyło się z niej kilka błękitnych iskier, ale zapałka w ogóle się nie poruszyła.
- Widzę, że jeszcze nie opanowałaś tego, dlatego na następnej lekcji sprawdzę, czy już się nauczyłaś. Gryffindor i Slytherin tracą pięć punktów. Proszę powrócić do transmutowania – zakończyła swój wywód McGonagall po czym powróciła do swojego biurka w dalszym ciągu omawiając temat.
- Muszę udzielić ci lekcji wymyślania dobrych wymówek – szepnęłam, gdy u wszystkich uczniów opadło zainteresowanie tą sprawą.
- Transmutacja to nie jest moja dobra strona – jęknęła – A to co powiedziałaś wcześniej, moja odpowiedź brzmi nie. Kategorycznie odmawiam. Po co nam oni potrzebni?
- Evelyn, od tego zależy powodzenie naszego planu. Sama słyszałaś McGonagall, że przecież tego dnia nie będzie ich w szkole. Jakby coś się stało to kto nam pomoże? A wiesz nie mam zbyt dużej ochoty, aby jeden z Ślizgonów pokiereszował mi twarz – mruknęłam, a ona westchnęła.
Machnęłam różdżką na zapałkę, która znajdowała się na ławce przede mną, a ona zamieniła się w błyszczącą igłę.
- No nie wiem… nie sądzę, aby nam pomogli w takiej poważnej sprawie…
- Proszę cię, na pewno się zgodzą. Nie przepuszczą takiej okazji – namawiałam dalej Evelyn licząc, że w końcu ulegnie.
-  No dobra… zgoda – westchnęła.
Uśmiechnęłam się szeroko.
- Jednak nie straciłam daru przekonywania.
***
Evelyn’s POV
- Powiedzcie mi, dlaczego Binns każe nam napisać to przeraźliwie nudne wypracowanie o goblinach. Kogo to obchodzi? Aż trzy stopy! Co ja mam niby napisać? – użalała się Jane, gdy obie we trójkę siedziałyśmy w gwarnym Pokoju Wspólnym już po kolacji.
Jane i Eleanor rozmawiały i grały w szachy czarodziejów, a ja czytałam książkę wtrącając się co jakiś czas do rozmowy.
- Profesor Binns mógłby mnie co noc usypiać opowiadając o buntach goblinów. Byłaby to piękna kołysanka – oznajmiłam, a Jane i Eleanor zaśmiały się.
Rozglądając się po Pokoju Wspólnym zaczęłam szukać Huncwotów co nie było trudne, gdyż byli otoczeni wianuszkiem dziewczyn co chwilę wybuchających śmiechem z opowiadanych przez nich żartów. Dlaczego się na to zgodziłam? Zostałam przyciśnięta do muru przez Larissę i teraz muszę z nimi jeszcze dzisiaj porozmawiać. Tylko nie mam pojęcia jak to zrobić, skoro za każdym razem otoczeni są jakąś grupką.
- No nie! Dlaczego ja zawsze przegrywam!? – powiedziała Jane, a Eleanora wybuchła śmiechem. – Śmiej się śmiej, ale kiedyś cię pokonam!
- Chyba jeszcze trochę na to poczekam. – powiedziała, a Jane udała obrażoną, jednak zdradził ją jej uśmiech błąkający się na twarzy.
- Dobra – ziewnęła Jane – Ja już idę spać, jestem wykończona.
- Ja również. Idziesz Evelyn? – spytała Eleanor.
Pokręciłam głową, a dziewczyny po schodach udały się do naszego dormitorium. Postanowiłam poczekać w Pokoju Wspólnym aż całe towarzystwo choć trochę się rozproszy i będę mogła spokojnie z nimi porozmawiać. Westchnęłam i korzystając z okazji wyciągnęłam nieszczęsną zapałkę po czym zaczęłam z uporem próbować ją transmutować.
***
- Trzeba dodać sześć kłów węża, a nie siedem – usłyszałam za sobą spokojny głos, gdy od ponad godziny męczyłam się z pisaniem wypracowania na temat lekarstwa na czyraki.
Odwróciłam głowę i ujrzałam Remusa Lupina, który nieśmiało się uśmiechał. Spojrzałam w egzemplarz Magicznych wzorów i napojów.
- Rzeczywiście, masz rację. Dziękuję – powiedziałam i od razu poprawiłam swój błąd – Gdzie są twoi przyjaciele?
- To już nie mogę nigdzie chodzić sam? – spytał.
- Oczywiście, że możesz – westchnęłam, gdyż wiedziałam, że nadeszła idealna okazja – Po prostu chciałabym z wami porozmawiać.
Remus wyglądał na zdziwionego. W sumie nie dziwię mu się, jakaś pierwszoklasistka chce z nimi porozmawiać, a dopiero kilka tygodni wyzywała ich od największych idiotów.
- No dobra, zawołam ich – powiedział i ruszył po schodach do ich dormitorium.
Zauważyłam, że przez te godziny, gdy oddałam się nauce Pokój Wspólny w zupełności opustoszał. Ciekawe, która jest godzina. Po kilku minutach Remus wrócił, a za nim szli rozbawiony James i Syriusz, którzy okładali się ze śmiechu.
- Gdzie jest Glizdogon? – spytałam, a oni popatrzyli na siebie i wybuchli jeszcze większym śmiechem.
- Nasz kochany Peter… – zaczął James, ale nie mógł dokończyć przez kolejny napad śmiechu.
- Jest aktualnie nie do dyspozycji – powiedział rozradowany Syriusz – Jest mu trochę zielono.
Podczas, gdy James i Syriusz nadal nie mogli dojść do siebie Remus za spokojem wytłumaczył mi ich dziwne zachowanie.
- Peter przez przypadek zjadł cukierka, który mieliśmy dać Ślizgonom no i niestety…. Stał się zielonym bąblem.
- Na serio chcieliście dać to wszystkim Ślizgonom? – spytałam powoli wkurzona.
- Nie, oczywiście, że nie! Nie jesteśmy tak okropni jak myślisz. Kilku nam zaszło za skórę i musimy dać im miłą niespodziankę. – wyszczerzył zęby Syriusz.
- Jakoś wcześniej nie mieliście skrupułów, aby zmienić wszystkim kolor włosów. Zresztą, nie o to mi teraz chodzi. Uspokoiliście się już? Chciałabym z wami porozmawiać.
-Co się dzieje droga…. Evie, tak? – powiedział James prawie zupełnie spokojny.
- No dobra– westchnęłam ignorując pytanie – Chodzi o to, że wraz z moją przyjaciółką pierwszego dnia wybrałyśmy się na błonia.  No i w pewnym momencie Larissa zauważyła dwóch Ślizgonów, którzy o czymś rozmawiali. Dowiedziałyśmy się ciekawych rzeczy, między innymi tego, że za niedługo mają podpalić chatkę Hagrida – trójka chłopaków popatrzyła na siebie z zaintrygowaniem. – A więc od tak naprawdę początku szkoły zarywałyśmy noce, aby nauczyć się jakiś sensownych zaklęć, żeby ich powstrzymać. Wiecie, Szatańska Pożoga to nie jest jakiś tam płomyczek.
- Co to za Ślizgoni? – spytał Remus
- Fitzpatrick i Bleen – odrzekłam. – Dajcie mi dokończyć. Ale moja kochana przyjaciółka wpadła na pomysł, że możecie nam pomóc.
- Wchodzimy w to – powiedział James, a Syriusz pokiwał głową.
- Ale…
- Luncio, to przecież będzie świetna przygoda! Może wtedy Evans zostawi Smarkerusa i umówi się ze mną.
- Taki przebieg zdarzeń jest najmniej prawdopodobny James – powiedział Syriusz – Prędzej Smarkerus umyje włosy.
- Jasne, bardzo śmieszne. Właściwie co ona w nim widzi?
- James, przestań myć włosy, może wtedy Evans zwróci na ciebie uwagę.
- Ok, dobra – powiedziałam, gdy konwersacja zeszła na złe tory – Oni są na siódmym roku, wy na drugim, a my na pierwszym. Raczej siłą się nie wykażemy. Ale możemy mieć jedną tajną broń. Waszą pelerynę niewidkę.
Cała trójka popatrzyła na siebie ze zdziwieniem. Jednak ich zaskoczyłam, szach mat.
- Skąd wiesz, że mamy peleryne? – spytał James.
- Widziałam jak się pod nią chowacie, zresztą nieważne. Chodzi mi o to, że ta peleryna naprawdę się przyda, ułatwi nam wiele rzeczy. Pomożecie, czy nie?
Spojrzeli na siebie we trójkę. Zgodnie pokiwali głowami.
- Będzie zabawa! – zaklaskał w dłonie Syriusz – Tylko kto o zdrowych zmysłach próbowałby podpalić chatkę Szatańską Pożogą?
- Zapewne ich poziom inteligencji nie jest zbyt wysoki – wzruszyłam ramionami.
- Chyba, że dostali takie polecenie od kogoś – wtrącił się Remus.
Usłyszawszy tą myśl uznałam, że jest to bardzo prawdopodobne. Tylko dla kogo by pracowali? I co ktoś chciał osiągnąć poprzez takie coś?
Przez kilkadziesiąt sekund trwała cisza przerywana tylko przez trzaskający ogień w kominku. Każdy pogrążony był we własnych myślach i analizował naszą wymianę zdań.
- Spotkajmy się jutro wszyscy w bibliotece. Ułożymy plan działania– powiedziałam.
- No i wszystko załatwione. A teraz, piękna pani wybacz, ale obowiązki wzywają – uśmiechnął się nonszalancko Syriusz – Peter! Ty zielony gumochłonie! Było nie zjadać wszystkiego co wygląda jak czekolada!
Chłopak szybko pobiegł do dormitorium, a za nim James. Remus tylko lekko się uśmiechnął i spokojnym krokiem poszedł za jego przyjaciółmi.

W co ja się wpakowałam?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz