niedziela, 31 stycznia 2016

Rozdział I - Początek czegoś wielkiego


    Pchając wózek na stacji biegłam ile mając sił w nogach. Sprawnie wymijałam ludzi na peronie, którzy spieszyli się na pociąg . Po przebiegnięciu kilkunastu metrów zmachałam się i przystanęłam, aby złapać oddech.
   - Evelyn, prędzej! - pospieszała mnie mama, która po chwili wbiegła w barierkę między peronem 9 i 10 i zniknęła. 
   Pędziłam z zamkniętymi oczami kierując się na ścianę, za którą rozpłynęła się przed chwilą moja rodzicielka. Po kilku sekundach, na szczęście nie roztrzaskując się o peron ujrzałam tłum rodziców, którzy żegnali się ze swoimi dziećmi. Po lewej stronie widniał błyszczący, czerwony pociąg „Hogwart Express" do którego wsiadali uczniowie. Nie mogłam długo napawać się tym widokiem, ponieważ zostałam pociągnięta przez mamę w stronę wejścia do pociągu.
   - No dobrze Evelyn, widzimy się w Boże Narodzenie, prawda? Życzę ci udanego roku, żebyś miała dobre oceny i poznała wiele miłych osób - powiedziała zdyszana, jakby dopiero przebiegła maraton, gładząc moje włosy po czym mocno mnie uścisnęła. - Pomóc ci z tym bagażem? - zapytała.
   - Nie dziękuję, dam radę. Do zobaczenia - powiedziałam i gdy pociąg ruszył, trzymając w prawej ręce kufer weszłam do środka.
   Ujrzałam wąski korytarz, na którym tłoczyli się uczniowie rozmawiający ze sobą zagradzając przejście. Zirytowana z trudem przeciskałam się z moim wielkim kufrem przez pociąg. Rozumiem, że nie widzieli się przez okrągłe dwa miesiące, ale czy muszą przez to uniemożliwić przejście innym osobom? Zmęczona wlokłam się w stronę końca pociągu, gdy ujrzałam pusty przedział. Weszłam do środka i z trudem położyłam kufer na szafce (chyba nie musicie sobie wyobrażać, ile waszą stosy książek), po czym usiadłam przy oknie. Uśmiechnęłam się szeroko sama do siebie. Wreszcie jadę do Hogwartu! Czekałam na to tyle lat, a dzięki opowieściom mojej rodziny o tym miejscu pokochałam je od razu. Będąc jeszcze mała czytałam mnóstwo książek mojego brata o Hogwarcie i codziennie wyobrażałam sobie mój pierwszy dzień w tym magicznym miejscu. Pomimo wszystko, najtrudniejsze było dla mnie rozstanie się z moją najlepszą przyjaciółką, Sarah. Poznałam ją podczas moich czterech lat nauki w mugolskiej szkole. Dlaczego do niej chodziłam? Otóż moja mama bardzo chciała, abym miała też pojęcie o niemagicznym świecie, więc zapisała mnie do pobliskiej szkoły. Wtedy stałyśmy się nierozłączne, aż do dzisiaj, kiedy musiałam wyjechać do "szkoły z internatem", jak powiedziałam Sarze.
   Po kilku minutach rozmyślania oraz spoglądania przez okno na krajobraz, drzwi przedziału otworzyły się z hukiem i do środka wparowała jakaś dziewczyna trzymając w ramionach klatkę z rozzłoszczoną, siwą sową, która wściekle pohukiwała i rzucała się na wszystkie strony. Szybko zamknęła drzwi, zasunęła rolety i czujna położyła kufer na szafce.
   - Głupie ptaszysko! Melissa, tych złych panów już tu nie ma! Przestań! - krzyczała na sowę, która w dalszym stopniu wściekle dziobała. Blondynka machnęła ręką i umieściła sowę na szafce obok kufra.
   - Wolne? - spytała zdyszana. Niepewnie pokiwałam głową zdezorientowana jej zachowaniem.
   Dziewczyna westchnęła z ulgą i opadła na siedzenie znajdujące się na przeciwko mnie.
   - To dobrze. Co za ludzie, ledwo wchodzisz do przedziału, a ci już chcą cię potraktować upiorogackiem. Nie moja wina, że mam chorobę lokomocyjną oraz, że zwymiotowałam na jednego Krukona i moja sowa zachowuje się jakby miała wściekliznę. Tylko czemu od razu te wyzwiska? Ledwo od nich uciekłam, mam nadzieję, że mnie tu nie znajdą.
   Uśmiechnęłam się do nowo przybyłej.
   - Możesz być spokojna.
   - Tak w ogóle, jestem Larissa Grandwels.
   - Evelyn Polow.
   - Widzę, że również jesteś na pierwszym roku, tak jak ja. - uznała blondynka spoglądając na moją szatę z czarnym krawatem i widniejącym na nim herbem Hogwartu.
   - Jak widać - odrzekłam. - Masz bardzo fajną sowę, taką spokojną.
   - Wiem, wiem. Ale jak zobaczyłam ją na Pokątnej to musiałam ją wziąć! Wtedy tak patrzyła na mnie swoimi wielkimi, smutnymi oczkami, no jak można by było odmówić takiemu słodziakowi? - popatrzyłam na klatkę z rozwścieczoną sową, której oczy były żądne mordu.
   - Urocza. - uśmiechnęłam się, a dziewczyna machnęła ręką.
   - Dobra, nie gadajmy o Melissie. Do jakiego domu chciałabyś trafić?
   - Wiesz, nie mam zielonego pojęcia. Żaden dom nie pasuje do mojego charakteru, na dodatek moja rodzina była porozrzucana po wszystkich domach Hogwartu. Tata był w Slytherinie, mama w Ravenclawie, a Phillip, czyli mój brat w Gryffindorze.
   - Nieźle, moja cała rodzina była w Ravenclawie, więc prawdopodobnie mogę trafić do tego domu. - powiedziała, a ja usłyszałam nadjeżdżający wózek.
   - Poczekaj chwilę - powiedziałam i wyszłam z przedziału. Ujrzałam kobietę w podeszłym wieku, która spokojnie pchała wózek wypełniony najróżniejszymi pysznościami.
   - Dzień dobry - przywitałam się z kobietą i zaczęłam szukać w szacie kilka galeonów, które dała mi mama przed drogą. - Poproszę dwie czekoladowe żaby i fasolki wszystkich smaków - podałam kobiecie garść pieniędzy, a ona uśmiechnęła się miło i wręczyła mi dwa pudełka.
   Gdy powróciłam do przedziału podałam Larissie jedno pudełko po czym usiadłam i zaczęłam odpakowywać swoją czekoladową żabę.
   - Wow, dzięki! - powiedziała dziewczyna. - Jak miło z twojej strony.
   - Drobiazg - uśmiechnęłam się i szybko wtopiłam zęby w słodycz.
   Przez kilka godzin drogi już bez oporu rozmawiałyśmy i opowiadałyśmy o naszych tutejszych przeżyciach, aż ujrzałyśmy stację oświetloną słabą lampką. Gdy pociąg się zatrzymał ściągnęłyśmy kufer po czym razem wyszłyśmy na zewnątrz, gdzie panował chłodny wieczór.
   - Zasnęła, przynajmniej mam chwilę spokoju - mruknęła Larissa trzymając klatkę z już jakże spokojną sówką, która smacznie spała.
   Odłożyłyśmy bagaże i próbowałyśmy się zorientować gdzie powinnyśmy iść co było trudne, ponieważ wszędzie stało wiele uczniów próbujących dostać się do zamku.
   - Gdzie teraz? - spytała Larissa, która stojąc na palcach próbowała ujrzeć jakąś wskazówkę.
   - Pirszoroczni! Pirszoroczni, tutaj! - usłyszałam donośny głos Hagrida, gajowego Hogwartu, który stał przy jeziorze. Pociągnęłam Larissę za rękaw szaty i udałyśmy się w jego stronę.
   - Wchodzić mi do łódki, już! - powiedział wesoło. Uśmiechnęłam się i usiadłam w łódce wraz z Larissą i chłopakiem o brązowych włosach. Po chwili łódka ruszyła, a ja napawałam się pięknym widokiem oświetlonego nocą Hogwartu.
  - Cześć, jestem David Rasby, a wy? - przywitał się chłopak.
  - Ja jestem Evelyn, a to Larissa - odpowiedziałam i uśmiechnęłam się.
  -Jak wam minęła podróż?
  - Pomijając fakt, że zwymiotowałam na jednego Krukona, a moja sowa chciała mi wydrapać oczy, było wspaniale - odrzekła Larissa.
  - Zapomniałaś, że prawie udusiłaś się fasolkami, bo myślałaś, że śmierdzące jajko to zielone jabłko.
  - Nawet o tym nie wspominaj - powiedziała dziewczyna, a David parsknął śmiechem. - Dopiero co ci mówiłam, że nie rozróżniam tych wszystkich dziwnych kolorów od normalnych, jak butelkowa zieleń, czy pudrowy róż. Dla mnie to był zwyczajny zielony! - użalała się Larissa i wzdrygnęła się na myśl o tym okropnym smaku.
  -A ty jak się bawiłeś? - spytałam chłopaka.
  - Było naprawdę spoko. Może nie miałem takich wspaniałych przygód, jak wy, ale również miło spędziłem czas - odezwał się David.
   Niestety nie było nam dane dłużej rozmawiać, ponieważ łódka przybiła do brzegu i tłum pierwszoroczniaków za Hagridem ruszył do Hogwartu. 
  Gdy weszłam do środka dech zaparł mi w piersiach. Wszystkie opowieści o Hogwarcie, które słyszałam były wspaniałe, jednak te historie nawet w połowie nie odzwierciedlały prawdziwej niesamowitości zamku. Co raz przez kamienne ściany przechodziły przeźroczyste duchy, które machały nam wesoło, a poltergeist Irytek latał nad naszymi głowami krzycząc niekulturalne słowa i próbując zrzucić na nas lodowatą wodę. Maszerując za uczniami, wraz z Davidem i Larissą, na schodach ujrzeliśmy kobietę o surowej twarzy ubraną w szmaragdową szatę i upiętymi, siwymi włosami w ciasny kok. Onieśmieleni, posłusznie stanęliśmy przed nią, a ona rozpoczęła swoją mowę.
   - Witajcie w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Jestem profesor Minerwa McGonagall. Udacie się teraz do Wielkiej Sali, gdzie zostaniecie przydzieleni do jednego z czterech domów, Ravenclaw, Hufflepuff, Gryffindor lub Slytherin. Każdy z nich ma zaszczytną historię i mam nadzieję, że będziecie dumnie reprezentowali swój dom. Chodźcie za mną- powiedziała i ruszyła po schodach. 
   Posłusznie udaliśmy się za kobietą co chwilę widząc ruszające się obrazy. Po kilku minutach drogi weszliśmy przez mosiężne drzwi do Wielkiej Sali.
   - Wow... nieźle - powiedziała cicho Larissa, gdy ujrzeliśmy księżyc i gwiazdy na zaczarowanym sklepieniu dachu. 
   Przy czterech ogromnych stołach siedziały setki uczniów rozmawiających i śmiejących się do siebie. U końca Sali znajdował się stół ustawiony poziomo, przy którym siedzieli nauczyciele. Na środku brodaty dyrektor, Albus Dumbledore, uśmiechał się do nas znad okularów-połówek. Przed stołem nauczycielskim, na podwyższeniu, znajdowało się krzesło, na którym spoczywała stara Tiara Przydziału.        Wszystko wyglądało niesamowicie i byłam podekscytowana przydziałem. Obok mnie inni uczniowie szeptali do siebie z podniecenia, a Larissa wyglądała jakby zaraz miała unieść się aż do sklepienia dachu.
   - I co mamy zrobić z tym kapeluszem? - spytał mnie David.
   - Mamy go założyć na głowę i Tiara przydzieli nas do jednego z domów - odpowiedziałam.
   Po kilku sekundach Tiara rozpoczęła swoją piosenkę, która opowiadała o każdym z czterech domów i jego założycielach chwaląc ich cechy. Była ona naprawdę ładna, a w Sali panowała grobowa cisza dzięki czemu panował duży nastrój. Gdy pieśń się skończyła, McGonagall weszła na podwyższenie i wyciągnęła pergamin, który uniosła w powietrzu.
   - Avery Justin! - krzyknęła McGonagall, a z tłumu wyłonił się blondwłosy chłopak, który usiadł na krześle po czym profesorka nałożyła mu Tiarę na głowę.
  - RAVENCLAW! - krzyknęła Tiara po chwili namysłu.
   Chłopak pobiegł do stołu Krukonów, przy którym uczniowie głośno go oklaskiwali.
   - Andle Marissa - ponownie rozbrzmiał głos McGonagall.
   - HUFFLEPUFF! - zawołała Tiara, a dziewczynka udała się do stołu Hufflepuffu.
  Po kilku osobach, z czego zapamiętałam, że dziewczyna o imieniu Eleanora trafiła do Gryffindoru, a Jordan do Slytherinu usłyszałam znajome nazwisko:
  - Grandwels Larissa! - powiedziała McGonagall i dziewczyna w podskokach pobiegła do krzesła.
   - SLYTHERIN! - wykrzyczała Tiara, a dziewczynka mrugając do mnie pobiegła do stołu Slytherinu, gdzie została przywitana gromkimi brawami.
   McGonagall co chwilę coraz bardziej zbliżała się do mojego nazwiska, a ja byłam bardzo zestresowana. Nie wiedziałam czy w swoim domu znajdę przyjaciół i czy będę tam dobrze się czuć. A może wszyscy mnie znienawidzą i będą się ze mnie wyśmiewać?
   - Evelyn Polow! - usłyszałam głos McGonagall i niepewnie zaczęłam iść w stronę stołka. David poklepał mnie zachęcająco po ramieniu, co dodało mi otuchy. Po kilku sekundach Tiara opadła mi na głowę przez co nie mogłam nic zobaczyć.
   - No tak... Evelyn Polow. Nie powiem ciężko cię będzie przydzielić. Może tak Hufflepuff? Nie, lepiej nie. Slytherin by się nadawał, jednak to nie to. A może... już wiem!
   - GRYFFINDOR! - krzyknęła na cały ,głos Tiara, a ja z bijącym sercem wstałam ze stołka i ruszyłam do stołu Gryffindoru, gdzie zostałam ciepło przyjęta. W tłumie jeszcze nie przydzielonych uczniów odnalazłam Davida, do którego uśmiechnęłam się zachęcająco.
   - Rasby David! - usłyszałam i po chwili ujrzałam Davida siedzącego na krześle, trochę zielonego na twarzy z przejęcia.
   -GRYFFINDOR! - po raz kolejny krzyknęła Tiara, a ja bardzo szczęśliwa zaczęłam mocno oklaskiwać Davida. Po chwili chłopak usiadł obok mnie.
   - Gratulacje! - powiedziałam, a on uśmiechnął się do mnie szczerze.
   Przydział trwał jeszcze kilka minut po czym McGonagall odsunęła stołek i wstał dyrektor, Albus Dumbledore.
  - Witajcie w nowym roku szkolnym. Nie będę długo mówił, gdyż wiem, że wszyscy tylko i wyłącznie czekacie na jedzenie. Przypominam, wstęp do Zakazanego Lasu jest wzbroniony. A teraz: Wsuwajcie!
   Po chwili na stołach pojawiły się najróżniejsze smakołyki, od których ciekła mi ślinka. Zdałam sobie sprawę z tego, jak jestem głodna, więc zaczęłam nakładać sobie zapiekankę ziemniaczaną na talerz. Obok David wprost rzucił się na jedzenie i po trochę brał wszystko z półmisków. Jedząc sałatkę przy stole Ślizgonów zobaczyłam Larissę, która jadła zupę. Po kilku chwilach ujrzała mnie i pomachała mi szeroko się uśmiechając. Bezgłośnie zapytałam jak się czuje, na co ona podniosła kciuk do góry.
****
   - Evelyn, czy ty przywiozłaś całą bibliotekę?. - zapytała Eleanora, moja współlokatorka, gdy układałam na stosie swoje książki. Eleanor była dziewczyną o włosach koloru jasny blond upiętych w grubego warkocza, którego przewiesiła sobie na ramię.
   - Nic dziwnego, że jak próbowałam podnieść jej kufer to o mało się nie zabiłam. - zaśmiała się czarnowłosa Jane, która leżała na swoim łóżku.
  - Przywiozłam tylko te ciekawsze pozycje. - powiedziałam zgodnie z prawdą na co one zaśmiały się jeszcze głośniej.
   No ej, nie moja wina że lubię czytać. Gdy skończyłam układać stosiki książek obok mojej szafki nocnej opadłam na łóżko wyczerpana.
  - Dobra - ziewnęła Eleanora - Nie wiem jak wy, ale ja już idę spać - powiedziała po czym zasunęła zasłony.
  - Ja również - oznajmiła Jane
  - Dobranoc - powiedziałam i zrobiłam to samo. Gdy już leżałam pod ciepłą kołdrą, wiedziałam, że właśnie rozpoczęła się moja wielka przygoda.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz