niedziela, 31 stycznia 2016

Rozdział VI - Co sześć głów, to nie dwie

     
 - CO?! NIGDY W ŻYCIU! – wykrzyczała na cały głos Evelyn po usłyszeniu mojej propozycji podczas poniedziałkowej lekcji transmutacji.
 Prowadząca lekcję McGonagall słysząc wybuch mojej kochanej koleżanki odprowadzona ciekawymi spojrzeniami uczniów podeszła do naszej ławki.
- Panno Polow, cóż stało się tak okropnego, że swoją frustrację musiałaś wyrazić krzykiem? Może chciałabyś się z nami podzielić tym straszliwym faktem, który usłyszałaś od panny Grandwels? – spytała.
Evelyn spaliła buraka i zaczęła gorączkowo się tłumaczyć.
- Nie, pani profesor, ja po prostu eeee… dowiedziałam się, że yyyy…. w tym tygodniu ma nie być transmutacji i ja eee…. bardzo się zdenerwowałam, ponieważ jaaa ee… bardzo lubię ten przedmiot– zakończyła, a większość klasy zaczęła się śmiać.
 - Masz rację, w piątek nie będę miała z wami lekcji, gdyż z większością nauczycieli wybieramy się na posiedzenie w Ministerstwie – oznajmiła McGonagall patrząc wzrokiem Bazyliszka na Evelyn – A skoro tak bardzo lubisz transmutację, to proszę przemień zapałkę w igłę.
- Ekhmm, no dobrze – powiedziała.
Wzięła kilka wydechów po czym machnęła różdżką w powietrzu. Wydobyło się z niej kilka błękitnych iskier, ale zapałka w ogóle się nie poruszyła.
- Widzę, że jeszcze nie opanowałaś tego, dlatego na następnej lekcji sprawdzę, czy już się nauczyłaś. Gryffindor i Slytherin tracą pięć punktów. Proszę powrócić do transmutowania – zakończyła swój wywód McGonagall po czym powróciła do swojego biurka w dalszym ciągu omawiając temat.
- Muszę udzielić ci lekcji wymyślania dobrych wymówek – szepnęłam, gdy u wszystkich uczniów opadło zainteresowanie tą sprawą.
- Transmutacja to nie jest moja dobra strona – jęknęła – A to co powiedziałaś wcześniej, moja odpowiedź brzmi nie. Kategorycznie odmawiam. Po co nam oni potrzebni?
- Evelyn, od tego zależy powodzenie naszego planu. Sama słyszałaś McGonagall, że przecież tego dnia nie będzie ich w szkole. Jakby coś się stało to kto nam pomoże? A wiesz nie mam zbyt dużej ochoty, aby jeden z Ślizgonów pokiereszował mi twarz – mruknęłam, a ona westchnęła.
Machnęłam różdżką na zapałkę, która znajdowała się na ławce przede mną, a ona zamieniła się w błyszczącą igłę.
- No nie wiem… nie sądzę, aby nam pomogli w takiej poważnej sprawie…
- Proszę cię, na pewno się zgodzą. Nie przepuszczą takiej okazji – namawiałam dalej Evelyn licząc, że w końcu ulegnie.
-  No dobra… zgoda – westchnęła.
Uśmiechnęłam się szeroko.
- Jednak nie straciłam daru przekonywania.
***
Evelyn’s POV
- Powiedzcie mi, dlaczego Binns każe nam napisać to przeraźliwie nudne wypracowanie o goblinach. Kogo to obchodzi? Aż trzy stopy! Co ja mam niby napisać? – użalała się Jane, gdy obie we trójkę siedziałyśmy w gwarnym Pokoju Wspólnym już po kolacji.
Jane i Eleanor rozmawiały i grały w szachy czarodziejów, a ja czytałam książkę wtrącając się co jakiś czas do rozmowy.
- Profesor Binns mógłby mnie co noc usypiać opowiadając o buntach goblinów. Byłaby to piękna kołysanka – oznajmiłam, a Jane i Eleanor zaśmiały się.
Rozglądając się po Pokoju Wspólnym zaczęłam szukać Huncwotów co nie było trudne, gdyż byli otoczeni wianuszkiem dziewczyn co chwilę wybuchających śmiechem z opowiadanych przez nich żartów. Dlaczego się na to zgodziłam? Zostałam przyciśnięta do muru przez Larissę i teraz muszę z nimi jeszcze dzisiaj porozmawiać. Tylko nie mam pojęcia jak to zrobić, skoro za każdym razem otoczeni są jakąś grupką.
- No nie! Dlaczego ja zawsze przegrywam!? – powiedziała Jane, a Eleanora wybuchła śmiechem. – Śmiej się śmiej, ale kiedyś cię pokonam!
- Chyba jeszcze trochę na to poczekam. – powiedziała, a Jane udała obrażoną, jednak zdradził ją jej uśmiech błąkający się na twarzy.
- Dobra – ziewnęła Jane – Ja już idę spać, jestem wykończona.
- Ja również. Idziesz Evelyn? – spytała Eleanor.
Pokręciłam głową, a dziewczyny po schodach udały się do naszego dormitorium. Postanowiłam poczekać w Pokoju Wspólnym aż całe towarzystwo choć trochę się rozproszy i będę mogła spokojnie z nimi porozmawiać. Westchnęłam i korzystając z okazji wyciągnęłam nieszczęsną zapałkę po czym zaczęłam z uporem próbować ją transmutować.
***
- Trzeba dodać sześć kłów węża, a nie siedem – usłyszałam za sobą spokojny głos, gdy od ponad godziny męczyłam się z pisaniem wypracowania na temat lekarstwa na czyraki.
Odwróciłam głowę i ujrzałam Remusa Lupina, który nieśmiało się uśmiechał. Spojrzałam w egzemplarz Magicznych wzorów i napojów.
- Rzeczywiście, masz rację. Dziękuję – powiedziałam i od razu poprawiłam swój błąd – Gdzie są twoi przyjaciele?
- To już nie mogę nigdzie chodzić sam? – spytał.
- Oczywiście, że możesz – westchnęłam, gdyż wiedziałam, że nadeszła idealna okazja – Po prostu chciałabym z wami porozmawiać.
Remus wyglądał na zdziwionego. W sumie nie dziwię mu się, jakaś pierwszoklasistka chce z nimi porozmawiać, a dopiero kilka tygodni wyzywała ich od największych idiotów.
- No dobra, zawołam ich – powiedział i ruszył po schodach do ich dormitorium.
Zauważyłam, że przez te godziny, gdy oddałam się nauce Pokój Wspólny w zupełności opustoszał. Ciekawe, która jest godzina. Po kilku minutach Remus wrócił, a za nim szli rozbawiony James i Syriusz, którzy okładali się ze śmiechu.
- Gdzie jest Glizdogon? – spytałam, a oni popatrzyli na siebie i wybuchli jeszcze większym śmiechem.
- Nasz kochany Peter… – zaczął James, ale nie mógł dokończyć przez kolejny napad śmiechu.
- Jest aktualnie nie do dyspozycji – powiedział rozradowany Syriusz – Jest mu trochę zielono.
Podczas, gdy James i Syriusz nadal nie mogli dojść do siebie Remus za spokojem wytłumaczył mi ich dziwne zachowanie.
- Peter przez przypadek zjadł cukierka, który mieliśmy dać Ślizgonom no i niestety…. Stał się zielonym bąblem.
- Na serio chcieliście dać to wszystkim Ślizgonom? – spytałam powoli wkurzona.
- Nie, oczywiście, że nie! Nie jesteśmy tak okropni jak myślisz. Kilku nam zaszło za skórę i musimy dać im miłą niespodziankę. – wyszczerzył zęby Syriusz.
- Jakoś wcześniej nie mieliście skrupułów, aby zmienić wszystkim kolor włosów. Zresztą, nie o to mi teraz chodzi. Uspokoiliście się już? Chciałabym z wami porozmawiać.
-Co się dzieje droga…. Evie, tak? – powiedział James prawie zupełnie spokojny.
- No dobra– westchnęłam ignorując pytanie – Chodzi o to, że wraz z moją przyjaciółką pierwszego dnia wybrałyśmy się na błonia.  No i w pewnym momencie Larissa zauważyła dwóch Ślizgonów, którzy o czymś rozmawiali. Dowiedziałyśmy się ciekawych rzeczy, między innymi tego, że za niedługo mają podpalić chatkę Hagrida – trójka chłopaków popatrzyła na siebie z zaintrygowaniem. – A więc od tak naprawdę początku szkoły zarywałyśmy noce, aby nauczyć się jakiś sensownych zaklęć, żeby ich powstrzymać. Wiecie, Szatańska Pożoga to nie jest jakiś tam płomyczek.
- Co to za Ślizgoni? – spytał Remus
- Fitzpatrick i Bleen – odrzekłam. – Dajcie mi dokończyć. Ale moja kochana przyjaciółka wpadła na pomysł, że możecie nam pomóc.
- Wchodzimy w to – powiedział James, a Syriusz pokiwał głową.
- Ale…
- Luncio, to przecież będzie świetna przygoda! Może wtedy Evans zostawi Smarkerusa i umówi się ze mną.
- Taki przebieg zdarzeń jest najmniej prawdopodobny James – powiedział Syriusz – Prędzej Smarkerus umyje włosy.
- Jasne, bardzo śmieszne. Właściwie co ona w nim widzi?
- James, przestań myć włosy, może wtedy Evans zwróci na ciebie uwagę.
- Ok, dobra – powiedziałam, gdy konwersacja zeszła na złe tory – Oni są na siódmym roku, wy na drugim, a my na pierwszym. Raczej siłą się nie wykażemy. Ale możemy mieć jedną tajną broń. Waszą pelerynę niewidkę.
Cała trójka popatrzyła na siebie ze zdziwieniem. Jednak ich zaskoczyłam, szach mat.
- Skąd wiesz, że mamy peleryne? – spytał James.
- Widziałam jak się pod nią chowacie, zresztą nieważne. Chodzi mi o to, że ta peleryna naprawdę się przyda, ułatwi nam wiele rzeczy. Pomożecie, czy nie?
Spojrzeli na siebie we trójkę. Zgodnie pokiwali głowami.
- Będzie zabawa! – zaklaskał w dłonie Syriusz – Tylko kto o zdrowych zmysłach próbowałby podpalić chatkę Szatańską Pożogą?
- Zapewne ich poziom inteligencji nie jest zbyt wysoki – wzruszyłam ramionami.
- Chyba, że dostali takie polecenie od kogoś – wtrącił się Remus.
Usłyszawszy tą myśl uznałam, że jest to bardzo prawdopodobne. Tylko dla kogo by pracowali? I co ktoś chciał osiągnąć poprzez takie coś?
Przez kilkadziesiąt sekund trwała cisza przerywana tylko przez trzaskający ogień w kominku. Każdy pogrążony był we własnych myślach i analizował naszą wymianę zdań.
- Spotkajmy się jutro wszyscy w bibliotece. Ułożymy plan działania– powiedziałam.
- No i wszystko załatwione. A teraz, piękna pani wybacz, ale obowiązki wzywają – uśmiechnął się nonszalancko Syriusz – Peter! Ty zielony gumochłonie! Było nie zjadać wszystkiego co wygląda jak czekolada!
Chłopak szybko pobiegł do dormitorium, a za nim James. Remus tylko lekko się uśmiechnął i spokojnym krokiem poszedł za jego przyjaciółmi.

W co ja się wpakowałam?

Rozdział V - Huncwoci, zielone włosy i peleryna niewidka

      Kolejne dni w Hogwarcie upływały mi na trudnej rutynie. Codziennie wstawałam rano, szłam na lekcję, odrabiałam zadania domowe z Larissą w bibliotece i do późnych godzin siedziałyśmy w pustej klasie, aby uczyć się zaklęć. Tak jak myślałyśmy, zaklęcia pomocne w walce jak dla pierwszorocznych do nauki były naprawdę trudne, dlatego w nocy wracając już do dormitorium byłyśmy nieprzytomne i ledwo trzymałyśmy się na nogach. W taki sposób, niestety, ale nie byłam zdolna do utrzymywania kontaktu z nikim.

   - Evelyn, ostatnio prawie w ogóle nie masz czasu – powtarzały do znudzenia zła Jane i Eleanora, gdy kolejny raz musiałam im odmówić wspólnie spędzonego popołudnia.

   Nie mogłam przestać. Tak jak powiedziała Larissa, gdybym czegoś nie zrobiła, do końca życia gryzłoby mnie sumienie, jednak coraz bardziej dawało mi we znak to całe ślęczenie nad książkami. Z jednej strony byłam szczęśliwa, a z drugiej przerażona faktem, że pozostało tak mało czasu.

- Dawaj Evelyn, skup się – powtarzała Larissa stojąc naprzeciwko mnie z wyciągniętą różdżką.

- Staram się – westchnęłam. – Ten tryb życia mnie wykańcza. Od dawna się zastanawiam czy Hagrid nie ma racji, a my tylko na marne zarywamy noce.

- Hagrid nawet nie wiem czy nam uwierzył, a jeżeli tak to nie wziął sobie tego do serca.  Przecież dobrze słyszałyśmy i jestem w stu procentach pewna, że Fitzpatrick i Bleen będą się przymierzać do wywołania Szatańskiej Pożogi. Ale dobra, ćwiczymy. Do tego dnia o którym mówili został tylko tydzień, a ty jeszcze nie opanowałaś Expelliarmus. – powiedziała. – A więc skup się i spróbuj mnie rozbroić.

- Pełna koncentracja –westchnęłam chwytając pewniej różdżkę. Przez kilka sekund stałam przymierzając się do rzucenia zaklęcia. Ćwiczyłyśmy je już bardzo długo, a nadal za nic nie potrafiłam rozbroić nikogo.

 – Expelliarmus! – powiedziałam po chwili, a różdżka Larissy wypadła jej z rąk i poszybowała na drugi koniec klasy.

- Udało mi się! Widziałaś, udało! – krzyknęłam i podskoczyłam z radości.

- Gratulacje! – powiedziała Larissa i przytuliła mnie po czym poszła szukać różdżki. Po chwili klęczenia na podłodze wstała i otrzepała szatę z kurzu.

- Powinnyśmy już iść, zaraz będzie jasno. - powiedziałam spoglądając na okno, za którym widniało słońce leniwie wschodzące nad widnokręgiem.

- Masz rację, weźmy te wszystkie książki i zabierajmy się. Mam nadzieję, że nie natkniemy się na Filcha, ostatnio ledwo mu uciekłyśmy. Nadzianie się na jego miotłę chyba nie jest najprzyjemniejszą rzeczą, nie sądzisz?

- Święta prawda – zaśmiałam się wyobrażając sobie Filcha goniącego nas z miotłą w ręku po całym Hogwarcie.

Podeszłam do stolika i wraz z Larissą wzięłam wielkie stosy wypożyczonych książek o samoobronie. Obładowane ciężkimi tomiskami ruszyłyśmy w stronę naszych dormitoriów. Omijając mury jeszcze uśpionego Hogwartu zawsze byłam lekko przestraszona. Pomimo faktu, że dosyć długo przechadzałam się nocą po zamku za każdym razem czułam dreszcze przebiegające mi po karku.

- Jeszcze ten zakręt i będę w moim ciepłym łóżeczku. – powiedziałam obolała. Gdy już miałam zamiar skręcić ujrzałam cztery czupryny jakiś chłopaków wychodzące zza portretu Grubej Damy.

- Co się dzieje? – powiedziała Larissa, gdy kazałam jej być cicho i schyliłam się. Dziewczyna spojrzała zza ściany i również ujrzała chłopców rozmawiających o czymś przyciszonym głosem. Zaśmiali się, a jeden z nich o  czarnych włosach odwrócił się w naszą stronę. W porę schowałyśmy się za ścianą dzięki czemu nie dowiedział się o naszej obecności.

- To są Huncwoci – szepnęła Larissa, a ja jeszcze raz na nich spojrzałam ukradkiem.

- Rzeczywiście, tylko co oni robią? – obserwowałyśmy ich jeszcze przez kilka sekund, aż James nałożył na całą czwórkę jakiś płaszcz i wszyscy momentalnie zniknęli. Odczekałyśmy jeszcze minutę upewniając się, że już się nie pojawią i wstałyśmy z posadzki.

- Co to było? – spytałam zdziwiona. – Jak… jak oni zniknęli? Przecież, to jest niemożliwe!

- A jednak. Mają pelerynę niewidkę.

- Skąd, wiesz? Co to jest? Już nic nie rozumiem – powiedziałam zdezorientowana.

- Moja mama czytała mi kiedyś bajkę o Trzech Braciach i tam było o pelerynie niewidce. Jeżeli nałożysz ją na siebie znikniesz i nikt nie będzie cię widzieć  – tłumaczyła Larissa.

- No dobra… Ciekawe.  –postanowiłam, że później pomyślę nad  tą informacją, gdyż mój mózg był już zmęczony i jedyne o czym mogłam myśleć to ciepłe łóżeczko w dormitorium.

- Słuchaj, jestem wyczerpana i zaraz zasnę na stojąco, dlatego ja już lecę do Pokoju Wspólnego – Larissa ziewnęła głęboko. Pożegnałyśmy się, a ja dźwigając ciężkie książki wypowiedziałam hasło i udałam się do swojego dormitorium.

***

- Dzień dobry – powiedziała Eleanora stojąc nade mną.

- Cześć – ziewnęłam wygrzebując się z łóżka. – Która to godzina?

- Za pięć minut śniadanie więc się pospiesz. – oznajmiła po czym usiadła na swoim łóżku.

- No tak…–  udałam się do kufra w poszukiwaniu ubrań i czystej szaty. Była dziś sobota, dzięki czemu nie musiałam się spieszyć. Weszłam do łazienki i rozczesałam moje włosy, umyłam zęby i założyłam szatę. Po kilku minutach gotowa wyszłam do dormitorium.

- To idziemy? – spytałam i wszystkie ruszyłyśmy w stronę Wielkiej Sali. Po około pięciu minutach wędrówki po korytarzach zeszłyśmy po schodach i przez drzwi dostałyśmy się do Wielkiej Sali. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i wręcz pobiegłam do stołu Gryfonów. Usiadłam na ławie i zaczęłam szybko nakładać jedzenie jakbym bała się, że zaraz zniknie.

- Spokojnie dziewczyno, co ci się tak spieszy? Czytałam w najnowszym numerze „Czarownicy”, że sok dyniowy jest nie zdrowy i to sam cukier – powiedziała Eleanora marszcząc brwi gdy usiadła naprzeciwko mnie. Wzruszyłam tylko ramionami nakładając dżem na grzankę.

- Masz rację Eleanora. Również czytałam ten magazyn i jest świetny! Tyle kosmetycznych i ciuchowych porad, normalnie jestem w niebie. Czytałaś już go, Evelyn? – spytała rozentuzjazmowana Jane, która również dosiadła się do stołu.

- Ja… nie czytałam go. Ostatnio nie miałam czasu – powiedziałam zgodnie z prawdą. 

- Powinnaś go szybko przeczytać! Dzięki niemu już wiem jak szybko podkręcić rzęsy przy pomocy różdżki i sprawić, aby dzięki eliksiru włosy szybko się wyprostowały. Trzeba tylko zrobić… - wesoło rozmawiały podczas, gdy ja jadłam w spokoju swoje tosty. Rozejrzałam się po Wielkiej Sali, w której panował wesoły gwar rozmów uczniów. Ujrzałam Larissę, która zdenerwowana szła do stołu Ślizgonów, jednak nie wyglądała tak jak zawsze. Jej włosy nie były koloru blond, tylko całe były zielone. Zauważyłam również, że połowa Ślizgonów przy stole również miała niecodzienny kolor włosów. Ślizgonka zauważyła mnie i bezgłośnie powiedziała, że później wszystko mi wytłumaczy. Kiwnęłam głową na znak, że rozumiem i powróciłam do zjadania mojego tosta.

- Witajcie dziewczyny – powiedział David, który dosiadł się do naszego stolika.

- Cześć David – powiedziałyśmy chórem.

- Nie uwierzycie co w nocy zrobili Huncwoci. – zaklaskał w dłonie podekscytowany tym co chce nam powiedzieć. – Wymknęli się z dormitoriów i weszli do Pokoju Wspólnego Slytherinu, gdzie zostawili taką maź zmieniającą kolor włosów! – powiedział i zaśmiał się. Zawtórował mu również chichot Jane i Eleanory, które nie wiem czemu uważały to za bardzo zabawne. Byłam zbyt senna, aby kłócić się o to jakie to było głupie i że Huncwoci nie zrobili nic godnego pochwały dlatego tylko słuchałam ich rozmowy.

- Mówię wam, to są mistrzowie! Tylko nie wiem jak oni to robią, że jeszcze żaden nauczyciel ich nie nakrył na nocnych przechadzkach. Są niesamowici, przeszli już do legendy, mówię wam – zachwycał się David.

No tak, my już znamy ich tajemnicę. Gdy David dalej mówił o Huncwotach i ich kawałach do Wielkiej Sali weszły wspomniane osoby. Cały Stół Gryfonów i niektóre osoby z Ravenclawu i Hufflepuffu zaczęły ich oklaskiwać gratulując udanego żartu. Cała czwórka usiadła na ławie i głośno opowiadała wszystkim o całym przebiegłym żarcie. Zauważyłam Larissę, która siedziała przy stole Ślizgonów i słuchała opowieści Huncwotów cała czerwona na twarzy. Po chwili wstała i ze stoickim spokojem przechodząc obok uczniów śmiejących się z jej fryzury podeszła do mnie.

- Cześć, ładna pogoda prawda? – spytała beztrosko po czym usiadła obok mnie.

- Ale, wiesz że… - wyrażał sprzeciw David, ale Ślizgonka rzuciła mu tylko piorunujące spojrzenie Bazyliszka, więc od razu zamilkł i wbił wzrok w swój talerz.

- No dobra moi drodzy chciałabym zostać trochę dłużej, ale z Evelyn nie napisałyśmy wypracowania na eliksiry, a wiecie, że Slughorn strasznie nie lubi jak nie traktuje się poważnie eliksirów – powiedziała Larissa i wzdrygnęła się. Tak,  niezbyt przepadała za tymi lekcjami.

- Ok, to spotkamy się po obiedzie na błoniach? – spytałam dziewczyny i Davida.

- Jasne – odpowiedziała Jane, a ja poszłam za Larissą w stronę wyjścia.

- A więc jak to się stało? – spytałam, gdy wspinałyśmy się po schodach w stronę biblioteki.

- Pamiętasz jak widziałyśmy Huncwotów zakładających tą pelerynę? Otóż skradali się do Pokoju Wspólnego Ślizgonów i zapewne mnie widzieli, ale to już mniej ważne. No i zapewne rzucili jakieś zaklęcia więc o poranku wychodząc z dormitoriów mieliśmy miłą niespodziankę i darmowe farbowanie włosów – powiedziała pokazując swoje zielone włosy.

- Pasuje ci do koloru oczu. Wiesz jak to usunąć?

- Wydaję mi się, że kiedyś czytałam o podobnym zaklęciu i jestem na dziewięćdziesiąt dziewięć koma dziewięć procent pewna, że użyli tego zaklęcia, ale nie pamiętam jak można się tego pozbyć dlatego idziemy do biblioteki. Pomożesz mi?

- Jasne – powiedziałam.

Po kilku minutach dostałyśmy się do biblioteki i usiadłyśmy przy oknie wychodzącym na błonia.

- Ok, mam książkę – powiedziała Larissa trzymając w ręce „Najśmieszniejsze dowcipy i żarty”.

Usiadła na krześle obok mnie i zaczęła palcem wodzić po rozdziałach. 

– Jak myślisz będzie to pod działem „żarty na wrogów” czy „dowcipy dla przyjaciół”?

- Nie mam pojęcia, w ogóle skąd taka książka w bibliotece? Raczej edukująca to ona nie jest. – powiedziałam.

- Masz rację, pewnie stąd Huncwoci biorą te swoje świetne pomysły. Haha! Nie wiedziałam, że jest zaklęcie na porost włosów w nosie! - zaśmiała się. – Ok, już mam.

- No i jak? – spytałam, gdy ta czytała. Po chwili podniosła oczy i zatrzasnęła książkę.

- Zaklęcie zostanie cofnięte za jakieś dwie godziny. Świetnie prawda? Na brodę Merlina, oni są tacy dziecinni.

- Może kiedyś z tego wyrosną – powiedziałam przerzucając strony „Eliksirów dla początkujących”.

- Prędzej Dumbledore zgoli brodę, a Lily umówi się z Potterem – powiedziała Larissa, a ja się zaśmiałam.

- Chyba tylko ona bardziej nie przepada za Huncwotami prócz nas.

- O wilku mowa – powiedziała i spojrzała na drzwi, za którymi pojawiły się wspomniane osoby otoczone wianuszkiem dziewczyn. Całe towarzystwo co chwila wybuchało śmiechem na co bibliotekarka, pani Pince srogo patrzyła na nich pochylona nad książką.  Chwilę jeszcze wodziłam za nimi wzrokiem w czasie którym James próbował umówić się z Lily, która aktualnie była w bibliotece, ale szybko z niej wybiegła przez nachalnego Pottera po czym znowu powróciłam do czytania lektury.

- Na brodę Merlina spojrzał na mnie Black słyszysz? Spojrzał na mnie! – powiedziała piskliwym głosem Larissa, która udawała, że mdleję, a ja zaśmiałam się.

- Widzisz te jego włosy? Są boskie, a ten uśmiech, nie wytrzymam! – zawtórowałam i obie wybuchłyśmy śmiechem. Chwile jeszcze udawałyśmy dziewczyny z fanklubu Blacka i Pottera po czym wróciłyśmy do lektury książek.

- Wiesz, lepiej by było zacząć pisać to wypracowanie dla Slughorna – powiedziała Larissa po chwili ciszy.

- No dobra. Masz może zapasowy pergamin i pióro? – spytałam uśmiechając się. Ślizgonka westchnęła po czym wyciągnęła z torby dwa pergaminy i pióra.

- Jak miło. Wiesz, ten kolor zieleni powoli ci blednieje. – powiedziałam i zaczęłam pisać temat pracy na początku kartki.

                                                         ***                                           

- Skończyłam! Fanfary, tęcza, fajerwerki! – powiedziała Larissa po godzinie męczenia się nad wypracowaniem i zaczęła tańczyć.

- Gratulacje – powiedziałam sprawdzając swoje wypracowanie, które przed chwilą również napisałam.

- Wiem, pomęczyłam się, ale Slughorn powinien  być w miarę zadowolony jak na moje umiejętności, nie sądzisz? – Ślizgonka usiadła z powrotem na krzesło i zaczęła pakować swoje wypracowanie i książki, które wypożyczyła.

- No dobra – zaczęłam, gdy Larissa ochłonęła – A więc, nauczyłyśmy się już zaklęć, która by nam się przydały w samoobronie, ale jaki mamy plan?  

- Wiesz, również na tym trochę myślałam i wpadłam na taki wstępny pomysł. Wymkniemy się trochę wcześniej z zamku i schowamy się przed nimi. Jak zaczną przymierzać się do rzucenia Pożogi, wtedy po prostu możemy użyć zaklęcia i może uda nam się ich powstrzymać. To na razie wstępny pomysł, trzeba będzie go jeszcze mocno dopracować - powiedziała.

- Tak, mogłybyśmy jeszcze… - nie skończyłam, ponieważ przy naszym stoliku pojawił się Jared.

- Hejka Larissa - powiedział.

- No cześć – odpowiedziała uśmiechając się do niego.

Po kilku sekundach w lot zrozumiałam, że moja obecność tutaj nie jest kompletnie potrzebna. Spakowałam szybko swoje książki i zarzuciłam torbę na ramię.

- Wiesz Larissa, ja już muszę iść na obiad, jeszcze umówiłam się z dziewczynami więc jutro pogadamy!  

Szybko wybiegłam z biblioteki.

Larissa’s POV

- Mogę usiąść? – spytał, gdy Evelyn już nie było, a ja pokiwałam głową. Brunet odsunął krzesło i opadł na siedzenie.

- Masz może napisane wypracowanie z eliksirów? Ja przed chwilą je zrobiłam, ale wiesz jaka ja jestem świetna z tego przedmiotu. 

- Tak, zaraz je znajdę – powiedział Ślizgon i zaczął szukać w swojej torbie pergaminu. – Wiesz, mogłabyś być lepsza, gdyby nie fakt, że jak siekamy jakieś szczątki zwierząt kategorycznie odmawiasz oraz, że nazywasz Slughorna krwiopijną bestią skrytą za maską dobrodusznego człowieka.

Zaśmiałam się z wypowiedzi Jareda, a on podał mi swoje wypracowanie.

- Mogę tylko dziękować za to, że siedzę z Evelyn, która jako dobry człowiek pomaga mi w eliksirach – powiedziałam i zaczęłam czytać pergamin co chwila wykreślając i dopisując coś do mojego.

Po kilku minutach oddałam Ślizgonowi wypracowanie i pogrążyliśmy się oboje w rozmowie.

- Więc, jaki jest twój ulubiony przedmiot? – spytałam. Wiem, banalne pytanie, ale nic innego nie przychodziło mi do głowy.

- Sam w sumie nie wiem… Najbardziej chyba lubię obronę przed czarną magią, no wiesz, zaklęcia, walka wydaję mi się takie ekscytujące. Ale czekam również na pierwsze lekcje latania na miotle.

- Lubisz grać w quidditcha? Ja uwielbiam! Tata często zabierał mnie na rozgrywki, a na podwórku też z nim zazwyczaj ćwiczę, najlepiej czuję się jako szukająca, a ty? – spytałam Jareda.

- Ja jestem dosyć dobrym pałkarzem, ze starszym rodzeństwem często gramy. A jaka jest twoja ulubiona drużyna? Ja najbardziej lubię Armaty z Chudley, ale ostatnio coś nie są w formie.

Rozmawialiśmy o quidditchu przez kilkadziesiąt minut. Nie powiem, Jared jest jednym z jedynych ogarniętych pierwszorocznych Ślizgonów. Można z nim normalnie pogadać i jest naprawdę spoko. Jest to jedna z nielicznych osób, z którymi bardzo dobrze się dogaduje.

- Dobra, ja już lecę na obiad, idziesz? – spytał Jared, a ja pokręciłam głową.

- Nie, jeszcze chwilę zostanę, dzięki że podtrzymałeś mi towarzystwa – powiedziałam, a chłopak uśmiechnął się  i ruszył w stronę wyjścia z biblioteki.

Po chwili jego czarna czupryna zniknęła za drzwiami, a ja postanowiłam poczytać jakąś ciekawą książkę. Ruszyłam do regałów i powoli zaczęłam wybierać lekturę.

- Co robisz? – spytał mnie Potter, który pojawił się znikąd wraz z Blackiem obok mnie. Oboje mieli głupie uśmiechy przyczepione na twarzach .

- Jak widzicie, będę czytać książkę – powiedziałam spokojnie wybierając z regału pierwszą lepszą książkę i udałam się do zajmowanego przeze mnie wcześniej miejsca licząc, że zostawią mnie w spokoju.

- Czemu zaszczycacie mnie swoją obecnością? – spytałam siadając na krześle, co dwójka Huncwotów również uczyniła.

- Och, to nic ważnego po prostu jesteśmy ciekawi pewnej sprawy – oznajmił James i uśmiechnął się łobuzersko.

- Otóż wczoraj w nocy, a właściwie dzisiaj, widzieliśmy cię wracającą skądś do swojego Pokoju Wspólnego – Black rozłożył się na krześle po wypowiedzeniu tego zdania.

- A wy co robiliście w lochach? Wprowadzaliście w życie swój wspaniały żart? – spytałam uśmiechając się. W takich sprawach byłam bardziej opanowana od Evelyn, która od razu czerwieniła się ze złości i zostawała wytrącona z równowagi.

- Oczywiście! A jakżeby inaczej? Przyznaj, że ten żart wyszedł nam perfekcyjnie – powiedział Potter i zmierzwił jeszcze bardziej swoje włosy i pomachał do grupki drugoklasistek siedzących przy stole na drugim końcu biblioteki. Dziewczyny od razu zachichotały i uśmiechając się odmachały Jamesowi.

- Do rzeczy – oznajmiłam chłodno.

- Wiesz, zauważyliśmy, że ostatnio z twoją przyjaciółką, Evelyn dużo czasu spędzacie w bibliotece i dosyć późno wracacie do swoich dormitoriów. Co takiego tajnego robicie? – spytał Black, który zniżył głos do szeptu dla dodania efektu.

- Na pewno nic co powinno cię interesować – odpowiedziałam szczerząc się wesoło.

- Czy aby na pewno? – spytał Potter. – Bo wiesz… zawsze możemy pomóc w razie czego.

- Jesteśmy uczynnymi doradcami młodych psotników, więc jakby co to możesz zwrócić się do nas o pomoc  - dodał Syriusz po czym oboje zostawili mnie przy stoliku.



 Podczas, gdy oni wychodzili z biblioteki w mojej głowie zrodził się pomysł, który na pewno nie spodoba się Evelyn. 

Rozdział IV - Herbatka u gajowego


   Następnego dnia, po wszystkich nudnych lekcjach, udałam się w stronę Wielkiej Sali na kolację. Przy stole Gryfonów spostrzegłam Davida, Jane oraz Eleanorę, więc szybko do nich podbiegłam.
  - Cześć! Masz już zrobione wypracowanie na obronę przed czarną magią? Kompletnie nic nie pamiętam o Klątwie Upiorów. – przywitał się Gryfon.
  - Jeszcze nie zaczęłam, a wy?– spytałam siadając przy stole.
  - Ja z Eleanorą już zrobiłam, więc jak chcesz David to mogę ci pomóc – oznajmiła Jane.
  - Byłoby miło – Gryfon uśmiechnął się.
   Przez kilkanaście minut rozmawialiśmy wesoło o dotychczasowych lekcjach, nauczycielach i innych rzeczach związanych z naszymi przeżyciami w Hogwarcie. Bawiliśmy się świetnie, ponieważ co chwilę wybuchaliśmy śmiechem słuchając zabawnych przygód.
  - Mówię wam, gdy szłam na transmutację przez przypadek weszłam do klasy profesora Flitwicka, gdzie odbywała się lekcja siódmoklasistów. Myślałam, że spalę się ze wstydu – wesoło opowiadała Eleanora, jednak słuchałam jej tylko jednym uchem. 
   Zaczęłam rozmyślać o wszystkim, czego dowiedziałam się wczoraj z Larissą w bibliotece. Do momentu, gdy pani Pince nie wygoniła nas mówiąc, że to przesada tyle się uczyć, z nosem w książkach wyszukiwałyśmy w miarę prostych, ale skutecznych zaklęć do samoobrony. Umówiłyśmy się, że po kolacji pójdziemy do Hagrida, aby opowiedzieć mu wszystko czego dowiedziałyśmy się pierwszego dnia na skraju Zakazanego Lasu. Westchnęłam patrząc jak Potter i Black popisują się swoimi umiejętnościami przed rozchichotaną grupką dziewczyn, z której każda wpatrywała się w nich jak w obrazek.
  - Super są, prawda? – zapytał David.
  - Kto? – ocknęłam się z ponurych rozmyślań.
  - Huncwoci, oczywiście. Są od nas o rok starsi, a już wszyscy w szkole ich znają. – powiedział z podziwem patrząc jak Black z kryształków soli układa w powietrzu napis Huncwoci. 
   Dziewczyny siedzące obok nich pisnęły radośnie i zaklaskały, na co Lily prychnęła i zaczęła zacieklej jeść swoją jajecznicę.
  - Mówisz o nich? Według mnie są bardzo próżni i zadufani w sobie – oznajmiłam Davidowi.
  - A dla mnie są świetni. Te ich dowcipy przeszły już do legendy! – dopił sok dyniowy i wyszedł z ławki siadając obok Huncwotów, z którymi zaczął rozmawiać.
  - Nie rozumiem, czemu wszyscy ich tak uwielbiają. – westchnęłam do dziewczyn. 
   Jane i Eleanora wzruszyły ramionami i pogrążyły się w jedzeniu kolacji. Po kilku minutach odeszłam od stołu po czym mijając Huncwotów ruszyłam do miejsca Ślizgonów. Po chwili w gąszczu czarnych szat odnalazłam Larissę gawędzącą z jakimś brązowowłosym chłopakiem. Szybko do niej podeszłam.
  - Cześć, jestem Evelyn – zwróciłam się do chłopaka, z którym rozmawiała Larissa i wyciągnęłam do niego rękę.
  - Co chcesz? – powiedział oschle chłopak. Cofnęłam rękę zbita z tropu.
  - Jared, to jest moja przyjaciółka, więc chciałabym abyś zachowywał się mile w stosunku do Evelyn – oznajmiła Ślizgonowi, a ja uśmiechnęłam się do niej.
  - Przepraszam– powiedział zirytowany.
  - Muszę porwać Larissę, mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko – rzekłam.
  - Nie ma –Ślizgonka  podniosła się z ławy. – To do zobaczenia Jared.
  - Na razie – pomachał blondwłosej, z którą już szłam do wyjścia z wielkiej Sali.
   Po chwili znalazłyśmy się na w porównaniu do Wielkiej Sali cichym korytarzu.
  - Kto to jest?– spytałam.
  - Kolega. Więc idziemy do Hagrida? – zapytała szybko.
  - Tak. Chodźmy, zaraz się ściemni.
   Znalazłyśmy się na błoniach i zaczęłyśmy w ciszy zmierzać do chatki Hagrida po kamiennych schodkach. Po kilku minutach stanęłyśmy przed drewnianymi drzwiami. Gdy Larissa zapukała rozległo się szczekanie psa i po chwili w drzwiach stanął gajowy.
  - Witajcie! Co was do mnie sprowadza? – zapytał zdziwiony.
  - Dzień dobry, czy… czy mogłybyśmy wejść do środka? – spojrzałam na Larisse, która tak samo jak ja była lekko zdenerwowana.
  - Oczywiście, oczywiście. Wchodźcie – wskazał ręką na wnętrze chatki po czym weszłyśmy do małego pomieszczenia o przytulnym wnętrzu. 
   Po prawej stronie stało ogromne łóżko, na którym siedział szczeniaczek, natomiast po lewej mała kuchenka i blat. W rogu chatki znajdował się kominek z buchającym ogniem, natomiast na środku drewniany stół z trzema krzesłami. Piesek merdając wesoło ogonem podszedł do nas gotowy na pieszczoty.
  - Kieł! Zachowuj się – powiedział do psa. - Siadajcie, a ja zrobię wam herbaty. Może macie ochotę na domową kruszonkę?
  - Nie, dziękujemy Panu. Dopiero co przyszłyśmy z uczty – powiedziała Larissa, gdy zasiadłyśmy na krzesłach.
  - Mówcie mi po prostu Hagrid. – oznajmił wesoło krzątając się po kuchni.
   W tamtym momencie czułam się niezręcznie. Istniało duże prawdopodobieństwo, że Hagrid nie weźmie naszych opowieści na poważnie i zlekceważy niebezpieczeństwo. Mógłby pomyśleć, że mamy zbyt bujną wyobraźnię, więc musiałyśmy wytłumaczyć wszystko jak najlepiej.
   Gdy zrobił nam herbatę podszedł do kominka. Z kieszeni wyjął różową parasolkę, z której posypało się kilka iskier. Po chwili z kominka buchał wesoło ogień, a gajowy widząc nasze zdziwione miny tylko się zaśmiał.
  - Więc, jak macie na imię? I najważniejsze, co was do mnie sprowadza – zapytał Hagrid, gdy na stole postawił trzy kubki z parującą herbatą i usadowił się naprzeciwko nas na krześle.
  - Ja jestem Larissa, a to jest Evelyn – zaczęła trochę pewniej Ślizgonka. – Chodzi o to, że pierwszego dnia szkoły wybrałyśmy się na spacer na błonia. Było dosyć wcześnie i doszłyśmy na skraj Zakazanego Lasu, gdzie zobaczyłyśmy dwóch Ślizgonów z piątego roku. Schowałyśmy się za głazem i podsłuchałyśmy, że mają zamiar za dwa tygodnie rozpętać Szatańską Pożogę u ciebie w chatce.
   Hagrid nic nie mówił, jedynie patrzył na nas zdumionym wzrokiem. Wypił kilka łyków herbaty i odstawił kubek.
  - Jak się nazywali?
  - Fitzpatrick i Bleen – odezwałam się.
  - Rozumiem. Niestety, ale jutro wyjeżdżam, Dumbledore prosił mnie, abym sprowadził testrale do Hogwartu. Będę je tresował, aby Dumbledore mógł je używać, gdyby chciał gdzieś pojechać. To świetny gość, w mojej skromnej chatce osobiście mnie o to poprosił. Taka szycha…
  - Ale, Hagridzie, to co z twoją chatką! Przecież to jest niebezpieczne zostawiać ją na pastwę tych Ślizgonów. –przerwałam wywód, gdy gajowy odbiegł od tematu.
  - Nie przejmujcie się nimi. Zaklęcie Szatańskiej Pożogi jest bardzo zawaansowane i nie sądzę, aby uczyli tego w Hogwarcie. Nawet jakby próbowali podpalić moją chatkę, co jest mało prawdopodobne, udałoby im się wyczarować tylko mały płomyczek. Nie ma powodu do obaw – oznajmił i poklepał nas po ramieniu.
  - Hagridzie, rozumiem, że to jest bardzo trudne zaklęcie, ale to nie jest zbyt rozsądne zostawiać chatki na pastwę losu, prawda? – zapytała Larissa.
  - Wiem, że się martwicie i jestem rad z tego powodu, ale nie ma powód do obaw.
  - Może gdybyś powiedział Dumbledorowi, mógłby ci pomóc zabezpieczyć chatkę. – podsunęłam pomysł.
  - Evelyn, Dumbledore ma bardzo dużo spraw na głowie i nie chcę mu dowalać roboty z taką błahą sprawą jak moja chałupa, więc nie idźcie do niego pod żadnym pozorem jeżeli chodzi o to co mi powiedziałyście. Również nie nachodźcie innych nauczycieli. A może po prostu się przesłyszałyście, lub źle zrozumiałyście? –zapytał po czym wstał z krzesła i podszedł do zlewu, aby umyć pusty kubek.
  - Ale… Hagridzie! – powiedziałam zrozpaczona. Nasz plan legł w gruzach, a moje obawy się spełniły.
  - Jestem pewny, że przez te dwa tygodnie nic nie stanie się mojej chatce – oznajmił i uśmiechnął się.
   Westchnęłam bezradna i wstałam z krzesła.
  - Hagridzie, przemyśl wszystko co ci powiedziałyśmy. Będziemy się już zbierać – rzekłam.
  - Oczywiście, przyjdźcie ino kiedyś na herbatkę – gajowy otworzył drzwi. – Cholibka, już ciemno się zrobiło, dacie sobie radę?
  - Tak, damy. Do zobaczenia Hagridzie – powiedziała Larissa.  
  Gajowy na pożegnanie pomachał nam, a gdy my odmachałyśmy zamknął drzwi od swojej chatki. Włócząc smutnie nogami ruszyłyśmy w stronę Hogwartu.
  - Ale… my chyba nie zostawimy tej sprawy na pastwę losu? – spytałam, gdy pokonywałyśmy kamienne schodki.
  - Oczywiście, że nie! Co jeżeli im się uda? Przez całe życie będziemy miały wyrzuty sumienia, że nic nie zdziałałyśmy – odpowiedziała Ślizgonka.
  - Czyli nie mówimy innym nauczycielom?  
  - Żeby uznali nas za jakieś małolaty z bujną wyobraźnią? Skoro Hagrid tak zareagował, to pomyśl sobie o McGonagall – powiedziała zdenerwowana Larissa.

   Przyznałam jej rację i obie pogrążyłyśmy się w smutnej ciszy. Czeka nas ciężka droga, a nie mamy zbyt wiele czasu. Czułam się bezradna.

Rozdział III - A mamy inne wyjście?


   -Tu jesteś! – powiedziała Eleanora, gdy wraz z Ślizgonką weszłam do zamku. – Wszędzie cię szukałam, gdzie byłaś?
  -Poszłam na błonia z Larissą. – powiedziałam i wskazałam na Ślizgonkę, która stała obok mnie.
  - Cześć, jestem Eleanora. – rzekła Gryfonka i wyciągnęła rękę w stronę blondwłosej.
  - Larissa, co już raczej wiesz. – odwzajemniła uścisk i uśmiechnęła się.
  - A teraz lepiej już chodź, bo zaraz spóźnimy się na lekcję eliksirów.  – powiedziała Eleanora po czym poprawiła swoją obładowaną ciężkimi książkami torbę.
  -Dobra, idę znaleźć Jareda, mam nadzieję, że zna nowe hasło do Pokoju Wspólnego. Widzimy się na zajęciach! –pożegnała się i ruszyła w kierunku Wielkiej Sali.
  - Poczekasz na mnie tutaj? Idę tylko wziąć książki. – spytałam Eleanore.
  - Jasne, Jane też zaraz tu przyjdzie. – odpowiedziała, a ja biegiem ruszyłam do Pokoju Wspólnego.
***
   Do lochów sprężystym krokiem wszedł profesor Slughorn uśmiechając się do nas wesoło. Spokojnie usiadł na krześle przy biurku i wyciągnął  z kieszeni szaty swoją różdżkę, którą stuknął o kociołek stojący przed nim.
  - Cisza! - krzyknął Slughorn, próbując uciszyć rozgardiasz. Gdy wszyscy Gryfoni i Ślizgoni z pierwszej klasy w końcu się uciszyli nauczyciel rozpoczął lekcję.
  - Dzisiaj, jak pisze na tablicy, będziecie zajmować się eliksirem Słodkiego Snu. Panie Montgomery, Gryffindor straci zaraz 10 punktów, jeżeli nie zostawi pan w spokoju tego biednego puszka pigmejskiego. Dobrze, a więc podejdźcie do szafek, a tam znajdziecie wszystkie potrzebne przedmioty. Do roboty! – oznajmił Slughorn siadając przy swoim biurku i otwierając pudełko kandyzowanych ananasów.– Aha, prawie bym zapomniał, mam nadzieję, że wypracowania na temat bezoaru zostaną mi dostarczone jeszcze w tym tygodniu!
   Po chwili wszyscy uczniowie podnieśli się ze swoich miejsc i przepychając się próbowali wydostać coś z półeczek. Było to dosyć trudne, ale w końcu uradowana wyszłam zwycięsko z tej bitwy o najlepsze składniki i spokojnie udałam się do swojej ławki, którą zajmowałam z Larissą. Wyłożyłam wszystkie przedmioty i zaczęłam usilną próbę uwarzenia eliksiru.
  - Zaraz chyba zwymiotuje – powiedziała do mnie szeptem lekko zielona na twarzy Ślizgonka, która ze strachem czytała podręcznik.
  - Jak chcesz, to mogę ci pomóc – zaproponowałam, jednak dziewczyna pokręciła przecząco głową.
  - Dam radę, ale chyba zaraz zamarznę, a mam tu spędzić jeszcze dwie godziny.– powiedziała i obie pogrążyłyśmy się w odtwarzaniu przepisu z podręcznika.
***
  - Palce mi zdrętwiały. – powiedziała Jane masując palce u prawej ręki, gdy pierwszoroczni Gryfoni wychodzili z ostatniej lekcji tego dnia, czyli transmutacji.
  - Nie przesadzaj, już prawie ci się udało przemienić igłę w zapałkę – poklepałam ją po ramieniu.
  - To co? Może rundka w szachy w Pokoju Wspólnym? – spytała Eleanora, która szła obok nas.
  - Wiecie co… ja dzisiaj nie mogę. Może jutro? – zapytałam.
  - No dobrze. To na razie! – powiedziała. Jane i Eleanora udały się na siódme piętro, ja natomiast rozpoczęłam poszukiwanie biblioteki.
   Przechodząc przez korytarze zdałam sobie sprawę, że nie mam pojęcia gdzie ona się znajduję. Co raz gubiłam się w plątaninie korytarzy i co raz pytałam napotkane obrazy o drogę, jednak co kolejny mówił mi inną ścieżkę.
  - Emm… przepraszam, że przeszkadzam, wiecie może gdzie jest biblioteka? – zapytałam się czwórki Gryfonów z drugiej klasy, których widziałam rozmawiających z Davidem rano, gdy zaniechałam gubienia się po zamku w poszukiwaniu miejsca, w którym umówiłam się z Larissą.
  - Od samego przebywania w niej nie zmądrzejesz, pierwszaczku – parsknął jeden chłopak w okularach  o czarnych włosach rozwianych we wszystkie strony. 
   Na jego uwagę całe towarzystwo również zaczęło się śmiać, a ja zaczerwieniłam się ze złości. Nie lubiłam być wyśmiewana.
  - A co ci do tego? Jak nie chcesz mi powiedzieć to sobie idę, bo nie mam zamiaru marnować cenny czas na gadanie z tobą. – powiedziałam urażona i odwróciłam się w zamiarze pójścia poszukania pomocy u kogoś innego, na co oni tylko zaczęli się śmiać.
  - Czekaj. – powiedział chłopak o jasnych włosach i z licznymi bliznami na twarzy.    Z całej grupy wyglądał na najspokojniejszego, z tym jego widocznym smutkiem w szarych oczach.
  - Tak? – spytałam już spokojniejsza.
  - Musisz przejść tym korytarzem i na końcu skręcić w prawo. – odpowiedział, a ja uśmiechnęłam się.
  - Dziękuję.
  - Tak w ogóle, jak masz na imię? – spytał kolejny o czarnych włosach do ramion, a ja zmarszczyłam brwi lekko zdziwiona pytaniem.
  - A wy?
  - Ja jestem Syriusz Black, ten obok mnie to James Potter, obok Jamesa to Peter Pettigrew, a ty rozmawiałaś z Remusem Lupinem. – powiedział i wyszczerzył zęby.
  - Evelyn.  Evelyn Polow. A teraz już muszę iść, dlatego żegnam was.  – powiedziałam nadal wkurzona i ruszyłam w stronę korytarza, który wskazał mi Remus.
   Po kilku minutach stanęłam przed drzwiami biblioteki, które otworzyłam pchnięciem. Przy stolikach siedziało sporo osób rozmawiających, lub pochylonych nad pergaminem w celu odrobienia pracy domowej. Rozejrzałam się po bibliotece i po chwili ujrzałam w kącie przy stole Larissę otoczoną ogromnymi księgami.
  - Cześć, jak lekcję? – spytałam, gdy podeszłam do dziewczyny.
  - Nawet fajnie, a u ciebie?
- Też okay, tylko McGonagall mnie wymęczyła. Kazała nam do upadłego transmutować igłę w zapałkę. Ale w sumie nie było aż tak źle, tylko palce strasznie bolały od ściskania różdżki – odpowiedziałam.
  - Dzięki za ostrzeżenie, jutro mam z nią lekcję. A teraz siadaj. Przyniosłam kilka książek z zaklęciami i eliksirami związanymi z ogniem, może uda nam się znaleźć coś o Szatańskiej Pożodze. – powiedziała, a ja usiadłam wraz z nią przy stoliku.
  - No dobra podzielmy się i zacznijmy szukać. – powiedziałam i tak też uczyniłyśmy.
   Po kilku godzinach zrobiło się już ciemno na dworze i  jedynie  srebrzysty księżyc odbijający  się w tafli jeziora oświetlał lekko błonia. Wraz z Larissą nadal wertowałyśmy opasłe książki w poszukiwaniu informacji, jednak nasze próby do tej pory szły nadaremnie.
  - No nie! Tyle książek i ani jednej wzmianki o Szatańskiej Pożodze! – powiedziałam, gdy trzasnęłam szóstą książką, którą czytałam.
  - Nie załamuj się, będziemy szukać aż do skutku. – oznajmiła Larissa, która nawet nie podniosła oczu znad opasłego tomiska. Wzniosłam ręce do góry i położyłam głowę na stoliku w oznace bezradności.
  - Idę po kolejne książki – rzekłam i podniosłam się z miejsca, jednak przejście zasłonili mi ci sami chłopcy, których pytałam się o drogę do biblioteki.
  - Witaj ponownie – powiedział jak dobrze pamiętam Syriusz i wyszczerzył zęby. – Nie mów mi, że zadajesz się z Ślizgonką.
  - To wy się znacie? – spytała Larissa, która podniosła oczy znad książki i zmarszczyła brwi ignorując pytanie Syriusza.
  - Oczywiście, poznaliśmy się, gdy Evelyn pytała o drogę do biblioteki. – powiedział James.
  - Której nie chciałeś mi zdradzić. Powiedz mi tylko jedno, co jest złego w tym, że przyjaźnie się z Larissą? –założyłam ręce zirytowana jego wywodem.
  - A więc imię tej Ślizgonki to Larissa, ciekawe. Nie słyszałaś o tej słynnej tradycji? Gryfoni i Ślizgoni się nienawidzą, a obie strony od pokoleń to podtrzymują. – powiedział James i zaśmiał się. Coraz bardziej zaczęłam nie lubić tych chłopaków.
  - Nie będziesz mi mówił z kim mam się przyjaźnić, a z kim nie..– powiedziałam, jednak cała grupa zignorowała mój wywód przeglądając książkę wziętą ze stołu.
  - Uau! Szatańska Pożoga! Chciałbym umieć ją wyczarować. – powiedział James pochylony nad książką. 
   Obie z Larissą ożywiłyśmy się na słowa, które wypowiedział, a ja próbowałam nie ukazywać zdenerwowania, aby nie podejrzewali niczego.
  - Szatańska Pożoga? Co to? – spytałam zdawkowym tonem.
  - Szatańska Pożoga to czarnomagiczne zaklęcie. – rozpoczął czytanie Remus. -Wytwarza ono ogień, który bardzo ciężko poskromić, jedynie potężny czarodziej może tego dokonać. Zaklęcie przybiera postacie drapieżnych zwierząt, które palą wszystko co napotkają na swojej drodze.
  - Ale super. – powiedział Syriusz.
  - Fajnie, miło się gadało i tak dalej, ale jesteśmy bardzo zajęte, więc do widzenia! – targana różnymi emocjami wzięłam z rąk Remusa książkę i zaczęłam ich lekko popychać, aby już poszli.
  - A co takiego robicie? – spytał James i wyszczerzył zęby. – Coś… sprzecznego z regulaminem?
  - Chłopaki chodźcie już, nie widzicie, że denerwujecie Evelyn i jej przyjaciółkę?. – powiedział poważnie Remus, jednak jego oczy zdradzały, że jest lekko rozbawiony.
  - Masz rację Remus, ale jeżeli potrzebujecie pomocy w łamaniu regulaminu, to możemy wam pomóc, mamy w tym wprawę. – oznajmił  James, a wszyscy się roześmiali. 
   Stałam tam przed nimi, a obok mnie Larissa i już miałam zamiar coś powiedzieć, gdy podeszła do nich rudowłosa dziewczyna o zielonych oczach, a z nią czarnowłosy Ślizgon o haczykowatym nosie.
  - Czy musicie zakłócać spokój tym dziewczynom? W przeciwieństwie do was one się uczą i nie w głowie im dowcipy. – zwróciła się rudowłosa do chłopaków zakładając ręce na ramionach.
  - Oj Lily, Liluś, my tylko chcemy  pomóc tym dziewczynom, czy to coś złego?        Przecież wiesz, że my zawsze pomagamy w potrzebie. – powiedział James, a rudowłosa prychnęła.
  - Mówiłam ci, żebyś nie nazywał mnie Liluś! A teraz zostaw je w spokoju, bo jak widzisz nie tylko mnie działasz na nerwy!
  - Zostawię je, jeżeli się ze mną umówisz Evans, proszę! – powiedział Gryfon i uklęknął na jednym kolanie.
  - Za żadne skarby, Potter. Nigdy w życiu się nie umówię z takim zadufanym w sobie chłopaku! Severus, chodź już. – powiedziała i pociągnęła za rękę czarnowłosego chłopaka w stronę wyjścia z biblioteki. James zaczął biec za Lily, a jego przyjaciele wybuchli śmiechem.
  - Remus, Peter chodźcie musimy dogonić naszego zakochanego przyjaciela. Do zobaczenia dziewczyny! –pomachał do nas Syriusz i ruszył w stronę wyjścia, za którym przed chwilą zniknął James. 
  Za nim pobiegł Peter, a Remus po sekundzie również nam machając udał się za przyjaciółmi.
  Osłupiałe tym, co przed chwilą się stało usiadłyśmy przy stoliku.
  - Co tu się przed chwilą wydarzyło? – spytałam zdezorientowana.
  - Nie mam pojęcia.
  - Jak ja ich nie lubię! Ta Lily dobrze powiedziała, są tacy zadufani w sobie! – powiedziałam zdenerwowana.
  - Nie przejmuj się nimi, najważniejsze jest to, co przed chwilą się dowiedziałyśmy. – oznajmiła i wzięła książkę, którą zabrałam Remusowi i zaczęła ponownie czytać wzmiankę o Szatańskiej Pożodze.
  -  A więc… to jest ta Szatańska Pożoga – powiedziałam, a moja złość od razu minęła i przeobraziła się w przygnębienie.
  - Dokładnie tak, a to oznacza, że Fitzpatrick i Bleen mają zamiar podpalić chatkę Hagrida.
  - Tak myślisz? – spytałam coraz bardziej zdenerwowana.
  - Na to wygląda, przecież obie słyszałyśmy jak mówili o Szatańskiej Pożodze i  o zabawie z tego powodu. – odpowiedziała poważna Larissa.
  - Może to nie dokładnie o to im chodziło… Nie sądzę, żeby byli na tyle głupi, aby wyczarować Szatańską Pożodze.
  - Widocznie tacy są. – powiedziała Larissa. – A jak usłyszałaś, jest to bardzo niebezpieczne, może dojść nawet do tego, że ogień pochłonie cały teren Hogwartu.
  - Chodźmy z tym do jakiegoś nauczyciela, albo do Hagrida. – powiedziałam zdeterminowana.
  -To chyba najsensowniejszy pomysł, przecież nie mamy szans podczas walki z takimi gorylami, nawet nie znamy żadnych zaklęć. – westchnęła smutna.
  - Więc nauczymy się kilku! Jutro też przyjdziemy do biblioteki, wyszukamy, przynajmniej jednego na wszelki wypadek, może jeszcze uwarzymy jakiś eliksir. – oznajmiłam. – Przecież nie pozwolimy, żeby Hagrid nie miał domu, albo co gorsza ogień rozprzestrzenił się wszędzie!
  - Wiem o tym. – mruknęła ponuro Larissa  na tę myśl. – Zastanawia mnie tylko, czemu oni chcą to zrobić.
  - Nie mam pojęcia. Pewnie Hagrid ich nakrył na jakiś głupich rzeczach i ich ukarał. Zapewne to jest kara dla niego. Sprawa nie wygląda za dobrze.
  Gdy byłam pogrążona we własnych, smutnych myślach Larissa nagle się odezwała.
  – Dlatego będziemy przez te dwa tygodnie uczyć się zaklęć, aż do upadłego.
  - A jutro wieczorem, po lekcjach pójdziemy z tym najpierw do Hagrida, a później do McGonagall, zgadzasz się? – spytałam.
  - A mamy jakieś inne wyjście? Wiesz, poszukajmy dzisiaj przydatnych zaklęć i eliksirów, a jutro weźmiemy się do pracy.

  - Dobry pomysł, pójdę po kilka książek – powiedziałam i tak też uczyniłam.  
   Po chwili obładowana najróżniejszymi tomami usiadłam przy Larissie i kolejny raz zaczęłyśmy wertować opasłe tomy w poszukiwaniu przydatnych zaklęć do w najgorszym wypadku – walki z Fitzpatrickiem i Bleenem.

Rozdział II - Szatańskie intrygi Ślizgonów


   Minęło kilka dni od przybycia do Hogwartu. Lekcje jak na razie są nudne, uczymy się tylko i wyłącznie teorii i nawet nie dotykamy różdżek. Nie miałam nawet chwili zobaczyć się z Larissą, gdyż cały czas musiałam chować się przed starszymi klasami, aby nie  zrobili mi żadnego psikusa. Już kilka osób w mojej klasie chodziło po szkole z umalowanymi włosami na wymyślne kolory, lub pokrytych sierścią. Dlatego prawie w ogóle nie ruszałam się z mojego dormitorium studiując wszystkie podręczniki i  próbując uczyć się na własną rękę kilku zaklęć. 
   Jane i Eleanora stały mi się bardzo bliskie, naprawdę je polubiłam. Często żartujemy, gadamy o wszystkim i o niczym lub gramy w eksplodującego durnia. Jane jest mugolakiem i dopiero, gdy dostała list dowiedziała się, że jest czarodziejem, dlatego wszystko było dla niej nowe i ekscytowała się wszystkim dwukrotnie bardziej ode mnie i Eleanory. Raz w nocy przyłapałam ją jak czyta list ze szkoły po czym starannie wkłada go do kufra. Wszystko naprawdę zapowiadało się dobrze i bez większych przeżyć.
   Rankiem od razu wyszłam z łóżka podekscytowana kolejnym dniem Hogwarcie. Spostrzegłam, że Jane i Eleanory nie było już w dormitorium więc szybko się ubrałam i przechodząc przez dziurę w portrecie Grubej Damy udałam się do na śniadanie. 
   Wielka Sala zapełniona była jeszcze zaspanymi uczniami, którzy w spokoju zajadali się smakołykami przyrządzonymi przez skrzaty. Przy stole Gryfonów od razu spostrzegłam moje współlokatorki i szybko do nich podeszłam.
  - Cześć – powiedziałam i zaczęłam nakładać sobie jedzenie na talerz.
  - Cześć Evelyn! – przywitała się podekscytowana Eleanora.
  - Nie mogłyśmy cię obudzić, mówiłaś przez sen żebyśmy cię zostawiły w spokoju bo masz przejażdżkę na hipogryfie – oznajmiła Jane, a ja wzruszyłam ramionami.
  - Jak myślicie, czy McGonagall uzna mi tylko jeden pergamin wypracowania? – spytała zmartwiona Eleanora
  - McGonagall nie da sobie w kaszę dmuchać. Jak chcesz to możesz trochę napisać z mojego. – mruknęłam jeszcze zaspana po czym dałam jej moje kartki.
   Dziewczyny rozmawiały o wszystkich lekcjach i tematach, które będziemy omawiać, podczas gdy ja próbowałam nie zasnąć przy stole.
  - Już się nie mogę doczekać lekcji latania na miotle! Chciałabym kiedyś zapisać się do drużyny. Muszę iść do sowiarni, aby wysłać list do rodziców. – oznajmiła Eleanora – Idziesz Evelyn?
  - Nie dzięki, jeszcze zasnę na stojąco – powiedziałam, a Gryfonki wyszły z Wielkiej Sali.
   Dokończyłam śniadanie po czym z braku lepszego zajęcia zaczęłam oglądać moją różdżkę kupioną u Ollivandera. 10 i trzy czwarte cala, dosyć giętka wykonana była z dębu. Sam wytwórca różdżek był zdziwiony, że stała się mi posłuszna, zazwyczaj była „agresywna”, jak to sam określił, do wszystkich pierwszoklasistów. Postanowiłam rzucić zaklęcie Wingardium Leviosa, które mieliśmy za niedługo ćwiczyć na Zaklęciach. Wydawało mi się proste. No właśnie.
   Gdy po cichu wypowiedziałam formułkę i dyskretnie machnęłam różdżką dzbanek z sokiem dyniowym uniósł się o centymetr, a ja uradowana chciałam wykonać już taniec szczęścia, jednak naczynie od razu upadło wylewając sok. Dzięki mojemu „wspaniałemu” refleksowi od razu złapałam dzbanek. Jedna z szóstoklasistek popatrzyła na mnie z politowaniem, a ja rumieniąc się jak burak nie wiedziałam co zrobić. Zobaczyłam, że przy stole Ślizgonów siedzi Larissa, więc szybko do niej podbiegłam chcąc uniknąć niekomfortowej sytuacji.
  -Witaj Evelyn. Widzisz jaki mamy dzisiaj piękny dzień?–  oznajmiła Larissa podnosząc oczy znad książki „Quidditch przez wieki”.
  -  Piękny? Na dworze jest taka mgła, że gdybym wyszła na dwór na pewno bym się  zgubiła.
  -  Po prostu masz słabą orientację w terenie – odpowiedziała i zatrzasnęła książkę – Jest jeszcze trochę czasu do pierwszej lekcji, może chcesz iść na błonia?
  - No nie wiem… - powiedziałam niepewna – Boję się utraty punktów. Słyszałam, że Flitwick odjął pięćdziesiąt punktów jakiemuś piątoklasiście z Hufflepuffu bo spóźnił się o minutę na zajęcia.
  - Och, no proszę cię. To tylko głupie plotki. – powiedziała i pociągnęła mnie za rękaw szaty w stronę wyjścia z Wielkiej Sali.
   Po chwili znalazłyśmy się na mglistych, zimnych błoniach.
  - Czemu ja dałam ci się wyciągnąć na dwór? – powiedziałam trzęsąc się z zimna.
  - Mam dar przekonywania. – oznajmiła i ruszyła prosto przed siebie.
  - Więc chodziłaś do mugolskiej szkoły? Ale fajnie! Zawsze byłam ciekawa jak to wszystko wygląda u mugoli. Nie nudziłaś się?  – spytała Larissa, gdy dotarłyśmy do jeziorka, w którym pływała kałamarnica.
  - Nie, nie było aż tak źle. Poznałam tam kilka fajnych osób. To co uczą wcale nie jest takie nieprzydatne. I ogólnie miło spędziłam czas, przynajmniej się nie nudziłam, poznałam różne rzeczy, które mugole stworzyli. – powiedziałam. – Jak się miewa twoja sowa?
  - Prędzej zatańczyłaby walca z Filchem niż mogłabym wysłać ją gdzieś, aby dostarczyła list. Naprawdę, dzisiaj chciałam napisać do taty, a ona popatrzyła na mnie z politowaniem i odwróciła się ode mnie, na dodatek gryząc w palec! Mam nawet ślad – pokazała mi wskazujący palec, na którym widać było maleńką bliznę. 
   Powstrzymałam śmiech widząc jak bardzo oburzona jest Larissa.
  - Przynajmniej już nie zachowuje się jakby miała wściekliznę.
  - A żebyś wiedziała! Nagle zrobiła się taka milutka, wszyscy chwalą jej wygląd, jeszcze daje się w sowiarni głaskać uczniom! A wszyscy mówią, że jestem bezdusznym człowiekiem i czemu krzyczę na tą biedną kruszynkę. Coś czuję, że ciężko mi będzie się z nią współpracować. – westchnęła
   W dalszym ciągu Larissa opowiadała mi o jej pierwszych wrażeniach w Hogwarcie. Dowiedziałam się, że w lochach jest bardzo zimno i musi przykrywać się wieloma kocami oraz że jej współlokatorki cały czas rozprawiają o jakiś chłopakach z Gryffindoru i rozpływają się nad ich niesamowitością.
  - Mówię ci, zwariować można. Ciągle tylko, Huncwoci to, Huncwoci tamto. Ojejku, jaki Syriusz jest boski! – powiedziała – Wiesz, może co to za ludzie?
  - Nie, nie mam pojęcia. Może ich spotkałam w Pokoju Wspólnym, ale nie wiem jak wyglądają – odrzekłam.
   Dalej rozmawiając nawet nie spostrzegłyśmy, kiedy znalazłyśmy się na skraju Zakazanego Lasu.
  - Hej, chyba czas już wracać, możemy się spóź… - nie dokończyłam, ponieważ Larissa pociągnęła mnie za skraj szaty, abym się schyliła.
  - Cicho! Patrz – powiedziała i schylona podbiegła schować się za duży głaz przy ścieżce do lasu.
  - Co… co ty wyrabiasz!? – powiedziałam szeptem, ale również poszłam za śladem Larissy.
  - Nie widzisz… patrz tam jest Fitzpatrick i Bleen. – szepnęła i wskazała głową miejsce, w którym znajdował się dwójka chłopaków, na oko szóstoklasistów rozmawiających o czymś.
  - Kto… jaki Fitzpatrick, jaki Bleen? – powiedziałam gubiąc się w tym co chciała mi przekazać Larissa.
  - Bądź ciszej! Jak nas usłyszą to może być źle. Są ze Slytherinu. Próbowali na nas, czyli na pierwszoroczniaków Ślizgonów zrzucić kilka łajnobomb, gdy szliśmy wczoraj po kolacji do lochów. – oznajmiła, jednak to wyjaśnienie niewiele mi dało. 
  - Ale… to po co ich śledzimy?
  - Wiesz, jakoś nie sądzę, aby spotkali się tutaj na piknik – powiedziała. – Ach… nic nie słyszę, musimy podejść bliżej.
  - Patrz, możemy się schować za tym drzewem, tylko musimy być bardzo ostrożne. – szepnęłam. Po chwili, pewne, że Ślizgoni nas nie zobaczą starając się być jak najciszej zakradłyśmy się do drzewa.
  - Więc, kiedy to się stanie? – spytał jeden opierający się o drzewo.
  - Fitzpatrick powtarzam ci to już dzisiaj dziesiąty raz! Masz problemy z pamięcią? – powiedział, zapewne Bleen, łapiąc się rękami za głowę.
  - Powtarzałeś dziesiąty raz datę, której jeszcze dokładnie nie byłeś pewny. – powiedział zirytowany Fitzpatrick – Więc pytam teraz, kiedy dokładnie się to stanie – wycedził przez zęby na co Bleen westchnął.
  - Za dwa tygodnie. W sobotę, o północy. Będzie zabawa – powiedział i zatarł ręce z podekscytowania.
  - Świetnie, a co mam zrobić z tymi sklątkami? – zapytał Fitzpatrick.
  - Zapomnij o sklątkach, mam lepszy pomysł. Użyjemy Szatańskiej Pożogi. Gajowy na pewno będzie szczęśliwy. – odpowiedział Bleen. Spojrzałam na Larissę, która tylko przycisnęła wskazujący palec do ust.
  - Człowieku, czy ty sobie wyobrażasz co ja musiałem zrobić, aby te sklątki zdobyć?! I na co tyle szumu o to! – krzyknął Ślizgon.
  - Cicho bądź, bo zaraz ktoś cię usłyszy. Nie chcemy żadnych naocznych świadków.
  - O tej godzinie żadnej żywej duszy tu nie ma! Czemu musieliśmy wstać tak wcześniej i przyjść aż do Zakazanego Lasu abyś potwierdził datę? – powiedział zdenerwowany.
  - Ponieważ jak już powtórzę nie chcę żeby ktokolwiek to usłyszał. W Pokoju Wspólnym przecież nie mogłem tego zrobić, a gdybyśmy to zrobili blisko zamku zapewne jakieś wścibskie dzieci by nas mogły podsłuchać. – oznajmił Bleen.
  - A co nam mogą zrobić dzieci? Rzucić Wingardium Leviosa? Już się boję! – zarechotał Fitzpatrick.
  - Dobra, nieważne zbieramy się. Trzeba iść na lekcję – westchnął Bleen, po czym otrzepał szatę i ruszył w stronę ścieżki do zamku. 
   Spanikowana, że nas zobaczy  schowałam się za pień stojący za drzewem. Nie robiąc żadnych gwałtownych ruchów zrobiła to samo Larissa jednak, gdy była już schowana za pniem natrafiła na gałąź, która z dźwiękiem rozpadła się pod jej butem.
   Bleen zatrzymał się i zaczął się rozglądać.
  - Co? – spytał Fitzpatrick, który nadal opierał się o drzewo.
  - Coś słyszałem. – powiedział Bleen na co chłopak parsknął śmiechem.
  - Proszę cię, ty zawsze jesteś taki podejrzliwy. Weź zjedz śniadanie, bo już zaczynasz świrować. – odpowiedział Ślizgon i ruszył w stronę szkoły klepiąc po ramieniu chłopaka.
   Po chwili zniknęli z pola widzenia i upewniając się, że nas nie zobaczą poczekałyśmy jeszcze minutę zanim rozprostowałyśmy kości od ciągłego klęczenia. Byłam zdezorientowana po tym co usłyszałam.
  - Oni coś planują – szepnęła Larissa, jakby bojąc się, że zaraz tu przyjdą i rzucą na nas klątwę.
  - Może po prostu chcą zrobić prezent Hagridowi? – wiedziałam, że są marne szanse na taki obrót spraw, ale wolałam myśleć optymistycznie.
  - Nie sądzę, żeby to była prawda – mruknęła. – W ogóle co to Szatańska Pożoga? Eliksir? Zaklęcie?
   Wzruszyłam ramionami. We wszystkich podręcznikach które czytałam nie natrafiłam nigdy na to słowo.
  - Nie wiem, ale po lekcjach możemy sprawdzić w bibliotece.
  - Albo zapytać nauczycieli. – podsunęła pomysł Larissa.
  - Wiesz, to może wydać się podejrzane, od razu zaczną zadawać pytania skąd się o tym dowiedziałyśmy i dlaczego się interesujemy.
  - Masz rację. Dobra, chodźmy. Mam nadzieję, że nigdzie się tu nie pałętają. – mruknęła ponuro po czym razem ruszyłyśmy w stronę zamku rozmyślając o tym co przed chwilą usłyszałyśmy.