niedziela, 31 stycznia 2016

Rozdział IV - Herbatka u gajowego


   Następnego dnia, po wszystkich nudnych lekcjach, udałam się w stronę Wielkiej Sali na kolację. Przy stole Gryfonów spostrzegłam Davida, Jane oraz Eleanorę, więc szybko do nich podbiegłam.
  - Cześć! Masz już zrobione wypracowanie na obronę przed czarną magią? Kompletnie nic nie pamiętam o Klątwie Upiorów. – przywitał się Gryfon.
  - Jeszcze nie zaczęłam, a wy?– spytałam siadając przy stole.
  - Ja z Eleanorą już zrobiłam, więc jak chcesz David to mogę ci pomóc – oznajmiła Jane.
  - Byłoby miło – Gryfon uśmiechnął się.
   Przez kilkanaście minut rozmawialiśmy wesoło o dotychczasowych lekcjach, nauczycielach i innych rzeczach związanych z naszymi przeżyciami w Hogwarcie. Bawiliśmy się świetnie, ponieważ co chwilę wybuchaliśmy śmiechem słuchając zabawnych przygód.
  - Mówię wam, gdy szłam na transmutację przez przypadek weszłam do klasy profesora Flitwicka, gdzie odbywała się lekcja siódmoklasistów. Myślałam, że spalę się ze wstydu – wesoło opowiadała Eleanora, jednak słuchałam jej tylko jednym uchem. 
   Zaczęłam rozmyślać o wszystkim, czego dowiedziałam się wczoraj z Larissą w bibliotece. Do momentu, gdy pani Pince nie wygoniła nas mówiąc, że to przesada tyle się uczyć, z nosem w książkach wyszukiwałyśmy w miarę prostych, ale skutecznych zaklęć do samoobrony. Umówiłyśmy się, że po kolacji pójdziemy do Hagrida, aby opowiedzieć mu wszystko czego dowiedziałyśmy się pierwszego dnia na skraju Zakazanego Lasu. Westchnęłam patrząc jak Potter i Black popisują się swoimi umiejętnościami przed rozchichotaną grupką dziewczyn, z której każda wpatrywała się w nich jak w obrazek.
  - Super są, prawda? – zapytał David.
  - Kto? – ocknęłam się z ponurych rozmyślań.
  - Huncwoci, oczywiście. Są od nas o rok starsi, a już wszyscy w szkole ich znają. – powiedział z podziwem patrząc jak Black z kryształków soli układa w powietrzu napis Huncwoci. 
   Dziewczyny siedzące obok nich pisnęły radośnie i zaklaskały, na co Lily prychnęła i zaczęła zacieklej jeść swoją jajecznicę.
  - Mówisz o nich? Według mnie są bardzo próżni i zadufani w sobie – oznajmiłam Davidowi.
  - A dla mnie są świetni. Te ich dowcipy przeszły już do legendy! – dopił sok dyniowy i wyszedł z ławki siadając obok Huncwotów, z którymi zaczął rozmawiać.
  - Nie rozumiem, czemu wszyscy ich tak uwielbiają. – westchnęłam do dziewczyn. 
   Jane i Eleanora wzruszyły ramionami i pogrążyły się w jedzeniu kolacji. Po kilku minutach odeszłam od stołu po czym mijając Huncwotów ruszyłam do miejsca Ślizgonów. Po chwili w gąszczu czarnych szat odnalazłam Larissę gawędzącą z jakimś brązowowłosym chłopakiem. Szybko do niej podeszłam.
  - Cześć, jestem Evelyn – zwróciłam się do chłopaka, z którym rozmawiała Larissa i wyciągnęłam do niego rękę.
  - Co chcesz? – powiedział oschle chłopak. Cofnęłam rękę zbita z tropu.
  - Jared, to jest moja przyjaciółka, więc chciałabym abyś zachowywał się mile w stosunku do Evelyn – oznajmiła Ślizgonowi, a ja uśmiechnęłam się do niej.
  - Przepraszam– powiedział zirytowany.
  - Muszę porwać Larissę, mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko – rzekłam.
  - Nie ma –Ślizgonka  podniosła się z ławy. – To do zobaczenia Jared.
  - Na razie – pomachał blondwłosej, z którą już szłam do wyjścia z wielkiej Sali.
   Po chwili znalazłyśmy się na w porównaniu do Wielkiej Sali cichym korytarzu.
  - Kto to jest?– spytałam.
  - Kolega. Więc idziemy do Hagrida? – zapytała szybko.
  - Tak. Chodźmy, zaraz się ściemni.
   Znalazłyśmy się na błoniach i zaczęłyśmy w ciszy zmierzać do chatki Hagrida po kamiennych schodkach. Po kilku minutach stanęłyśmy przed drewnianymi drzwiami. Gdy Larissa zapukała rozległo się szczekanie psa i po chwili w drzwiach stanął gajowy.
  - Witajcie! Co was do mnie sprowadza? – zapytał zdziwiony.
  - Dzień dobry, czy… czy mogłybyśmy wejść do środka? – spojrzałam na Larisse, która tak samo jak ja była lekko zdenerwowana.
  - Oczywiście, oczywiście. Wchodźcie – wskazał ręką na wnętrze chatki po czym weszłyśmy do małego pomieszczenia o przytulnym wnętrzu. 
   Po prawej stronie stało ogromne łóżko, na którym siedział szczeniaczek, natomiast po lewej mała kuchenka i blat. W rogu chatki znajdował się kominek z buchającym ogniem, natomiast na środku drewniany stół z trzema krzesłami. Piesek merdając wesoło ogonem podszedł do nas gotowy na pieszczoty.
  - Kieł! Zachowuj się – powiedział do psa. - Siadajcie, a ja zrobię wam herbaty. Może macie ochotę na domową kruszonkę?
  - Nie, dziękujemy Panu. Dopiero co przyszłyśmy z uczty – powiedziała Larissa, gdy zasiadłyśmy na krzesłach.
  - Mówcie mi po prostu Hagrid. – oznajmił wesoło krzątając się po kuchni.
   W tamtym momencie czułam się niezręcznie. Istniało duże prawdopodobieństwo, że Hagrid nie weźmie naszych opowieści na poważnie i zlekceważy niebezpieczeństwo. Mógłby pomyśleć, że mamy zbyt bujną wyobraźnię, więc musiałyśmy wytłumaczyć wszystko jak najlepiej.
   Gdy zrobił nam herbatę podszedł do kominka. Z kieszeni wyjął różową parasolkę, z której posypało się kilka iskier. Po chwili z kominka buchał wesoło ogień, a gajowy widząc nasze zdziwione miny tylko się zaśmiał.
  - Więc, jak macie na imię? I najważniejsze, co was do mnie sprowadza – zapytał Hagrid, gdy na stole postawił trzy kubki z parującą herbatą i usadowił się naprzeciwko nas na krześle.
  - Ja jestem Larissa, a to jest Evelyn – zaczęła trochę pewniej Ślizgonka. – Chodzi o to, że pierwszego dnia szkoły wybrałyśmy się na spacer na błonia. Było dosyć wcześnie i doszłyśmy na skraj Zakazanego Lasu, gdzie zobaczyłyśmy dwóch Ślizgonów z piątego roku. Schowałyśmy się za głazem i podsłuchałyśmy, że mają zamiar za dwa tygodnie rozpętać Szatańską Pożogę u ciebie w chatce.
   Hagrid nic nie mówił, jedynie patrzył na nas zdumionym wzrokiem. Wypił kilka łyków herbaty i odstawił kubek.
  - Jak się nazywali?
  - Fitzpatrick i Bleen – odezwałam się.
  - Rozumiem. Niestety, ale jutro wyjeżdżam, Dumbledore prosił mnie, abym sprowadził testrale do Hogwartu. Będę je tresował, aby Dumbledore mógł je używać, gdyby chciał gdzieś pojechać. To świetny gość, w mojej skromnej chatce osobiście mnie o to poprosił. Taka szycha…
  - Ale, Hagridzie, to co z twoją chatką! Przecież to jest niebezpieczne zostawiać ją na pastwę tych Ślizgonów. –przerwałam wywód, gdy gajowy odbiegł od tematu.
  - Nie przejmujcie się nimi. Zaklęcie Szatańskiej Pożogi jest bardzo zawaansowane i nie sądzę, aby uczyli tego w Hogwarcie. Nawet jakby próbowali podpalić moją chatkę, co jest mało prawdopodobne, udałoby im się wyczarować tylko mały płomyczek. Nie ma powodu do obaw – oznajmił i poklepał nas po ramieniu.
  - Hagridzie, rozumiem, że to jest bardzo trudne zaklęcie, ale to nie jest zbyt rozsądne zostawiać chatki na pastwę losu, prawda? – zapytała Larissa.
  - Wiem, że się martwicie i jestem rad z tego powodu, ale nie ma powód do obaw.
  - Może gdybyś powiedział Dumbledorowi, mógłby ci pomóc zabezpieczyć chatkę. – podsunęłam pomysł.
  - Evelyn, Dumbledore ma bardzo dużo spraw na głowie i nie chcę mu dowalać roboty z taką błahą sprawą jak moja chałupa, więc nie idźcie do niego pod żadnym pozorem jeżeli chodzi o to co mi powiedziałyście. Również nie nachodźcie innych nauczycieli. A może po prostu się przesłyszałyście, lub źle zrozumiałyście? –zapytał po czym wstał z krzesła i podszedł do zlewu, aby umyć pusty kubek.
  - Ale… Hagridzie! – powiedziałam zrozpaczona. Nasz plan legł w gruzach, a moje obawy się spełniły.
  - Jestem pewny, że przez te dwa tygodnie nic nie stanie się mojej chatce – oznajmił i uśmiechnął się.
   Westchnęłam bezradna i wstałam z krzesła.
  - Hagridzie, przemyśl wszystko co ci powiedziałyśmy. Będziemy się już zbierać – rzekłam.
  - Oczywiście, przyjdźcie ino kiedyś na herbatkę – gajowy otworzył drzwi. – Cholibka, już ciemno się zrobiło, dacie sobie radę?
  - Tak, damy. Do zobaczenia Hagridzie – powiedziała Larissa.  
  Gajowy na pożegnanie pomachał nam, a gdy my odmachałyśmy zamknął drzwi od swojej chatki. Włócząc smutnie nogami ruszyłyśmy w stronę Hogwartu.
  - Ale… my chyba nie zostawimy tej sprawy na pastwę losu? – spytałam, gdy pokonywałyśmy kamienne schodki.
  - Oczywiście, że nie! Co jeżeli im się uda? Przez całe życie będziemy miały wyrzuty sumienia, że nic nie zdziałałyśmy – odpowiedziała Ślizgonka.
  - Czyli nie mówimy innym nauczycielom?  
  - Żeby uznali nas za jakieś małolaty z bujną wyobraźnią? Skoro Hagrid tak zareagował, to pomyśl sobie o McGonagall – powiedziała zdenerwowana Larissa.

   Przyznałam jej rację i obie pogrążyłyśmy się w smutnej ciszy. Czeka nas ciężka droga, a nie mamy zbyt wiele czasu. Czułam się bezradna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz